Proszę o uwagę, tutaj się dzieje magia.
O tym, że wit.C jest jednym z najlepszych składników w pielęgnacji cery chyba nie trzeba nikogo przekonywać. Czy ma się lat 30 czy 50, jej działanie widać gołym okiem i to w krótkim czasie. Na rynku jest wiele produktów z tymże składnikiem i zwykle okazuje się, że działają tylko te droższe produkty, bo wit.C niestety nie jest stabilna, co w praktyce oznacza, że traci swoje właściwości.
Ten specyfik, to mój drugi stricte produkt z wit.C. Nie wiem czy jest lepszy, skuteczniejszy od pierwszego, bo gdybym miała opisać działanie obu jednym słowem, w obu przypadkach powiedziałabym 'rozjaśnia'. Różni je też cena, o jakieś bagatela 140zł, bo Flash Rinse kosztuje ich ponad 200. Traktując jednak ten wydatek jako inwestycję z czystym sercem mówię, że jestem nim zachwycona.
W opakowaniu znajduje się 75 ml płynu, bo jest to produkt całkowicie płynny, nie tak lekki jak woda, bo ma emulsyjno-aksamitną konsystencję, ale zawsze przelewa się przez palce. Znaki rozpoznawcze - dziwny żółto-zielonkawy kolor i dość intensywny zapach, coś w rodzaju sera pleśniowego jak dla mnie. Używamy go trochę jak peeling, trochę jak maseczkę. Po nałożeniu na twarz wykonujemy masaż, i określiłam go jako peeling, bo pod palcami wyczuwalne są ścierne drobinki. Następnie zwilżamy twarz wodą, przez którą drobinki się rozpuszczają (czyli, o ile dobrze rozumiem, w taki sposób aktywujemy ową witaminę), odczekujemy właśnie jedną minutę i znów zmywamy wodą. Co dalej się dzieje, trudno mi będzie opisać, bo i tak po samym wstępie można wyczuć, że jestem w skowronkach.
Skóra jest nieskazitelnie gładka, po prostu nieskazitelnie. Użyłam go właśnie dzisiaj i nie mogę przestać się dotykać. ;) Jest też oczywiście rozjaśniona i odświeżona, jakby się zdjęło z twarzy ciężki dzień, ale to właśnie gładkość jest dla mnie największym atutem. Przygotowuje cerę przed dalszą pielęgnacją (bo używamy jej zaraz po oczyszczeniu), tudzież przed makijażem. Pozbywa się też suchych skórek. Według producenta kwas bosweliowy zawarty w Flash Rinse ma również wygładzać zmarszczki, ale ja największe mam po oczami, a tak daleko specyfiku nie pcham, przede wszystkim dlatego, że łatwo z nim przesadzić. Nie należy przesadzać z czasem i trzymać kosmetyk tylko tę przysłowiową minutę, to zupełnie wystarczy, przetestowałam na sobie. Potem zaczyna szczypać i wrażliwsze miejsca na twarzy są zaczerwienione, choć to tylko chwilowe. Ma natomiast na pewno wpływ na krosty i niedoskonałości, pory są ładnie zwężone i szybciej wysychają przedokresowe małe paskudztwa. Działa jak ekspresowy booster energii dlatego sprawdzi się przed ważną okazją (choćby wizytą jakiegoś pana ;) ).
Co jeszcze mi się podoba, to to, że w instrukcji jest wyraźnie napisane co ile go stosować - co 3 dni - i taki odstęp czasu jest idealny, żeby zachować skórę w fajnej kondycji. Data ważności to 6 m. i ona na tyle mi starczył przy właśnie regularnym stosowaniu, bo nie potrzeba go wiele, cienka warstwa robi co powinna.
Podsumowując plusy - kosmetyk bez drażniących składników, czym szczyci się REN jako marka, dający błyskawiczne efekty w postaci rozświetlenia i wygładzenia skóry, bardzo wydajny, w pięknym opakowaniu (nie ukrywam, ja jestem fanką renowskiej estetyki). Ewidentnym minusem jest cena, choć zakładając, że starczy nam na 6 m., a o tym jestem przekonana, miesięcznie jest to koszt 35zł. :)
Czy kupię go ponownie? Myślę, że tak, choć nie w najbliższej przyszłości, bo chcę też testować inne produkty. Tak czy inaczej, jest to rzecz godna wypróbowania, którą bez dwóch zdań polecam.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie