Pomadkę mam w odcieniu Mauve - i jestem w nim totalnie zakochana! Mam nadzieję, że te szminki nie znikną ze stałej oferty Inglota, bo szczerze nie wyobrażam sobie życia bez tego koloru. A jest to neutralny w tonacji, beżowawy nudziak, raczej z tych widocznych, czyli ciemniejszych niż naturalny odcień ust. Dla mnie jest odcieniem idealnym, bo nie ma w nim zbyt dużo różu, który zwykle mniej niż beże czy brązy zgrywa się z moją karnacją. Odcień jest dla mnie idealny, naturalny, szlachetny, wyrazisty a zarazem nie za ciemny. Trafiony w stu procentach i na ustach wygląda przepięknie.
Formuła jest matowa, ale nie jest to total suchy, kredowy mat. Określiłabym to jako mat w kremowej formie. Nie daje efektu suchych, spierzchniętych ust, nie podkreśla załamań i w ciągu dnia wyglądają one zdrowo. Jest to też formuła komfortowa, nie ściąga ust, nie męczy po wielu godzinach noszenia.
Jedyne zastrzeżenie to twardość sztyftu - przynajmniej początkowo, potem trochę się wyrobił i stał nieco bardziej kremowy. Wiadomo, że matowa pomadka śliska nie będzie, ale ta na początku nakładała mi się naprawdę bardzo topornie, trzeba było ją mocno docisnąć, żeby nałożyć kolor, z trudem też przeciągało się nią wzdłuż warg. Jak wspomniałam, teraz jest już trochę lepiej (albo się po prostu przyzwyczaiłam?)
Efekt na ustach ostatecznie jest gładki i równy, usta wydają się jakby aksamitne, welurowe. Bardzo podoba mi się to wykończenie, szczególnie że nie lubię takich zupełnych, płaskich matów. Dobrze kryje już przy jednym pociągnięciu. Natomiast trwałość - no, nie jest to nic porównywalnego z matowymi pomadkami w płynie. Mam wrażenie, że na ustach nigdy całkiem nie zastyga (na przykład mocno odbija się na powierzchni szklanek czy kubków, wszędzie zostawia ślady), ale też umówmy się, dzięki temu formuła pomadki jest bardziej komfortowa. Coś za coś. Ja jestem skłonna poświęcić trwałość, jeśli mam ładny efekt i komfort noszenia. Dla mnie więc nadal wszystko jest w porządku.
Nie można nie wspomnieć tu o opakowaniu, które jest wielkim atutem tej pomadki. Jest po prostu piękne! Klasyczne, z gustem, utrzymane w matowej czerni z dodatkiem miedziano złotych elementów. Wygląda naprawdę tres chic! Dodatkowo jest funkcjonalne, dobrze domykane (nie otwiera się niespodziewanie w zakamarkach torebki). Sztyft (z odciśniętym logo J.Lo, co dodaje dodatkowego pazura całości) równo się wysuwa, końcówka jest odpowiednio wyprofilowana.
Cena - określiłabym jako typową dla Inglota, coś pomiędzy zwykłymi pomadkami z drogerii a tymi typowo wysokopółkowymi. Mnie udało się kupić ją na promocji - wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tak ją polubię, inaczej wzięłabym jeszcze drugą sztukę na zapas ;)
Piłuję tą pomadkę już od dłuższego czasu. Lubię nosić ją solo (to dla mnie taki idealny, intuicyjny wybór, gdy nie chce mi się długo zastanawiać, w jakim kolorze będę się dobrze czuła - ten zawsze jest trafiony), ale też np z transparentnym lub innym nudziakowym błyszczykiem nałożonym pośrodku warg. Przykładowo świetnie zgrywa się z błyszczykiem Wibo Spicy w odcieniu 1 (taki ciemniejszy nudziak z lekkimi drobinkami).
Trochę czasu już minęło, a ja nadal jej używam, więc oceniam ją jako wydajną.
Podsumowując: dla mnie to pomadka z pierwszej dziesiątki, przede wszystkim ze względu na piękny odcień. Zdecydowanie polecam, jeśli lubicie odcienie nude tego typu. Bardzo lubię ten efekt na ustach, wykończenie, to jak dobrze mi się ją nosi. Dla mnie to wybór idealny, taki mat który nie jest toporny i wydaje się "współpracować" z naszymi ustami, na każdy dzień, każdą okazję i porę roku.
Zalety:
- piękny naturalny odcień Mauve, nie wysusza, bardzo komfortowa formuła, piękne wykończenie, nie nadaje papierowego suchego matu, nie podkreśla załamań na skórze ust, eleganckie opakowanie
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie