Ten mały uroczy słoiczek miał skrywać bombę nawilżenia dla mojej już powoli dojrzałej, trzydziestoparoletniej skóry. Kosmetyki naturalne stanowią sporą część mojej łazienki, lubuję się w nich od wielu lat i świetnie działają na moją skórę. Tak oto pewnego razu trafiłam na Manufakturę i postanowiłam przetestować kilka ich kosmetyków. Po nie najlepszym wrażeniu jakie zostawił po sobie ich hydrolat z pomarańczy liczyłam na lepszą współpracę z tym właśnie kremem. Ale niestety nie rzucił mnie na kolana.
Krem zamknięty jest w małym słoiczku z ciemnego szkła. Miałam pojemność 30 ml - jest to mniej niż standardowe kremy, ale spokojnie wystarczyła na ok. 1,5 miesiąca codziennego stosowania. Pomimo swojej dość kompaktowej prezencji łatwo wyjąć krem ze słoiczka. Choć jestem już trochę rozpieszczona pod tym względem i wolę opakowania z pompką, to tutaj nie mogę powiedzieć, żeby mi się źle go aplikowało. Bardzo podoba mi się oprawa graficzna produktów Manufaktury - ciemna, z elementami roślin i owoców, skromna, ale elegancka.
Co do zapachu, to spodziewałam się pięknego aromatu róży. Dostajemy jednak zaledwie namiastkę różanego zapachu, jest on wymieszany z czymś czego nie potrafię zdefiniować, jakiś taki na wpół alkoholowy, na wpół kwaskowaty. Nie jest to jakaś nieprzyjemna mieszanka, ale też nie zachwycająca.
Konsystencja dla mnie jest zarówno wadą, jak i zaletą. Krem jest w postaci bardziej lejącej niż gęstej, taki trochę rozwodniony krem w kolorze bladopomarańczowym. Na pewno spodoba się tym, którzy nie lubią jak na skórze zostaje cokolwiek. Krem bowiem wchłania się praktycznie do matu. Z jednej strony fajnie, bo można komfortowo używać go nawet solo. Z drugiej zaś strony nie podobało mi się do końca to, że krem wyraźnie ściągał skórę po wchłonięciu. Była matowa, ale miękka, a jednocześnie jakby po kosmetyku liftingującym - napięta, ale dla mnie w taki mało przyjemny sposób, czułam głównie ściągnięcie i nieprzyjemne napięcie. Nałożenie bardziej odżywczego serum pod spód nieco pomagało, więc o tyle dobrze, że można było ten efekt nieco zniwelować. Krem dobrze się wchłania, ale przy rozsmarowywaniu trzeba go powoli i cierpliwie rozprowadzać. Każda większa ilość to smugi i mazanie się po twarzy, i wtedy już tylko mozolne wklepywanie pomagało.
Na pewno nie określiłabym tego kremu jako supernawilżającego. Coś tam nawilżał, o większym odżywieniu czy regeneracji mowy raczej nie ma. Faktycznie zmiękczał skórę, choć z wyglądu była matowa, więc o tyle fajny efekt, że jeśli ktoś nie nosi makijażu, to ten krem na pewno by się nadawał. Jest na pewno lekki, nie obciąża skóry, nie powoduje podrażnień ani wysypu niedoskonałości. Dobrze się sprawdził na mojej mieszanej cerze pod tym względem, że skóra w strefie T nie przetłuszczała się mocniej; jak na naturalny kosmetyk, całkiem ładnie utrzymywał te tłuste partie w ryzach. Skład piękny, bogactwo olejów, skóra pod tym względem mogła się czuć dopieszczona. No ale jednak ja czuję niedosyt, bo naprawdę spodziewałam się bomby nawilżenia i regeneracji.
Nie planuję do niego wrócić. I nawet nie chodzi o działanie, bo byłabym w stanie zaakceptować go jaki lekki nawilżacz dla mojej mieszanej cery, jako taki krem świetnie się sprawdził. Jednak bardzo przeszkadzało mi to uczucie ściągnięcia, które wręcz przy każdym ruchu mięśni twarzy się nasilało. Kremu używałam na noc, więc o tyle dobrze, bo nie wyobrażam sobie czuć tak napiętą skórę przez cały dzień. Ta propozycja od Manufaktury mnie niestety nie urzekła.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie