Na tym chyba zakończą się moje eksperymenty z naturalnymi pastami.
Przy jednej z ostatnich recenzji past do zębów, zarzekałam się, że wracam do produktów z węglem, bo jednak to one najbardziej mi odpowiadają. I faktycznie miałam taki zamiar, ale wtedy przyszła wyprzedaż w Rossmannie... No i bum, moje postanowienie się ulotniło, a do koszyka wpadła recenzowana pasta. Była przeceniona na 3,99 zł i to był powód, przez który ją kupiłam.
Jeżeli chodzi o mnie, to nie jestem wymagająca w kwestii past do zębów. Ma je czyścić, odświeżać oddech, a przy tym nie być zbyt mocną. Nie mam wrażliwych dziąseł, jakiś czas temu walczyłam z krwawieniem, ale jak szybko ten problem się pojawił, tak szybko zniknął. Właściwie większość past do zębów akceptuję, marki typu Colgate czy Blend-a-med sprawdzają się u mnie całkiem nieźle, ale faktycznie, gdy przerzuciłam się na czarne pasty, zauważyłam różnicę na plus i to po nie najchętniej sięgam. Tak czy inaczej, pasta z Niyok była u mnie totalną nowością.
Opakowanie pasty to tubka o pojemności 75 ml. Jest odkręcana, ja wolę zamykane na klik. Pastę należy zużyć w ciągu 9 miesięcy od otwarcia. Właśnie zdenkowałam pierwsze opakowanie i zajęło mi to niecały miesiąc. Pasta jest bardzo gęsta. Ciężko się ją wydobywa z tubki, bo przy próbie wyciśnięcia jakby się cofa. To jeszcze bym przebolała. Gorsze natomiast jest to, że trudno ją rozprowadzić po zębach. Tworzą się grudki, których szczoteczka soniczna nie jest w stanie ogarnąć. Podkreślam, że myję zęby taką szczoteczką, bo to pewien ewenement, że nie da się nią rozprowadzić pasty. Mi w każdym razie zdarzyło się pierwszy raz. Gdyby takie coś miało miejsce przy zwykłej szczoteczce, to może próbowałabym kombinować z jej zmianą, ale w moim przypadku ewidentnie winowajcą jest pasta. Po otwarciu tubki uderza w nas cytrusowy zapach. I nawet bym się go nie czepiała, ale jest tak sztuczny, że się człowiekowi robi niedobrze... A to może zaskakiwać, zwłaszcza w kontekście składu, który odróżnia pastę od innych. Jest w nim olej kokosowy, glicerynę, ksylitol, kredę, łagodny środek pieniący. Nie ma natomiast fluoru, dodatkowo jest wegańska. Naprawdę doceniam ten skład i tym bardziej ubolewam, że pasta nie spełnia moich oczekiwań.
Po pierwsze, ja ciągle miałam wrażenie, że moje zęby nie są doczyszczone. Tak, wiem, efekt przerzucenia się z pasty typu Colgate na naturalną. Może i faktycznie zęby były czyste, ale co ja poradzę, że odnosiłam zupełnie inne wrażenie? No u mnie to było po prostu nie do przeskoczenia. Po drugie, pasta zostawia okropny posmak w buzi, taki mdły, fuj. Nie ukrywam, że jestem fanką miętowych past, ale miałam w swoim życiu kilka takich, które mocno miętowe nie były, a i tak je lubiłam. Niestety Niyok ma tak okropny smak, że nie tylko nie polubiłam tej pasty, ale okropnie się z nią męczyłam. Po trzecie, z tym paskudnym smakiem wiąże się to, że pasta praktycznie nie odświeża oddechu.
Podsumowując, recenzowana pasta to jeden z moich największych bubli w ostatnim czasie. Przy całej sympatii do niej za dobry skład, nic więcej pozytywnego nie mogę napisać. No dobra, może to, że nie podrażniała dziąseł, nie powodowała krwawienia ani żadnej innej negatywnej reakcji. Niestety to dla mnie trochę zbyt mało... Cieszę się, że skończyłam opakowanie, oczywiście kolejnego zakupu nie planuję. I chyba ta pasta zakończy moje eksperymenty, w końcu wrócę do starej, dobrej czarnej, co na pewno oszczędzi mi nerwów :D.
Wady:
- przy używaniu tej pasty miałam wrażenie niedomytych zębów
- pozostawia okropny, mdły posmak
- nie odświeża oddechu
- zbyt gęsta konsystencja, pastę trudno rozprowadza się po zębach
- sztuczny zapach
- tubka z nakrętką
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie