Muszę, po prostu muszę tu coś napisać po latach, bo tak trwałego na mojej skórze zapachu jeszcze nie miałam. To jest po prostu nie do wiary, że cały dzień, noc i połowę dnia następnego ten tani i niby niespecjalny zapach się utrzymuje mimo zmiany ubrań, mycia się dokładnego, a nawet ponadgodzinnej kąpieli w solance.
Jeszcze mi się to nie zdarzyło, chociaż trwam przy życiu już troszkę dłużej niż cztery dekady, a końca jakoś nie widać. Oczywiście wiem, że zapach człowieka zmienia się z wiekiem, bo widać bakterii i innych gości na naskórku przybywa czy coś... Ale jednak to jest dziwne. Kiedy byłam młoda, zgrabniutka, ostra i urodziwa, to mój świeży pot pachniał malinami, czasem jeżynami, a teraz nie za bardzo, bo bardziej zupełnie innymi owocami działkowymi, ale jednak (powiedzmy) owocowe czy leśne zapachy wcale się na mnie jakoś długaśnie nie utrzymywały wówczas. Nigdy jednak nie trawiłam słodkich woni, a już Lolita L. przyprawiała mnie o mdłości, ale do czasu, bo takie właśnie zapachy już od dawna długo się na mnie utrzymywały. Mówiłam im wyraźnie nie, bo nie chciałam pachnieć w sposób, który mi nie pasuje, ale od jakiegoś miesiąca (dopiero) przekonałam się, że moja skóra wie lepiej i teraz zamówiłam sobie słodkie rzeczy, na początek zaś właśnie tanie, żeby się przekonać, czy to nie omamy i żebym nie przepłaciła bez sensu.
Nie, to nie są omamy! Buteleczka udająca granat, dość kiczowata, ale nic i tak nie przebije opakowania tekturowego, zawiera płyn, który mi nie pasuje, ale moja skóra na jego punkcie zupełnie oszalała. Nawet jej nie podejrzewałam o takie ekscesy. To jest woń zmieniająca się na początku, ale niestety potem dość jednostajna, jednak czuć tu i amaretto, i nadzienie krówkowe, i przede wszystkim watę cukrową. Przy innych boumach, które też sprawdzam, trwałość jest szokująca. Za to plus ogromny. Choć ściąganie śmiesznego, plastykowego zabezpieczenia przy zatyczce może trochę denerwować, to jednak mnie nie wzrusza. Cukrowy olbrzym to rekompensuje.
Sprawdzałam też połączenia tego cukrzaka z męskim podkładem (Guess i Hanae Mori - polecam koleżankom wizażankom, bo najwięcej komplementów za perfumy zebrałam, gdy łączyłam kobiece perfumy z taką właśnie męską bazą), jaki nieraz stosuję przy zapachach jesienno-zimowych, a czasem i latem przy kobiecych wodach toaletowych, które mają skandaliczną (mimo dość wysokiej ceny) skłonność do ulatniania się po angielsku. Odkryłam tylko jedno w miarę dobre połączenie, przy czym zapach męski tłumi niektóre cukrowe odcienie. Lepsze jest jednak popsikanie się po kilku minutach na bazę z Secret Obsession Kleina. Za to nie radzę stosować tego zapachu jako bazy dla wzmocnienia innych, bo zauważyłam, że wytłumi wszystko. Tylko przez chwilę wzmacnia nuty wiciokrzewu w innych produktach, ale potem czuć głównie watę cukrową.
Zalety:
- Zaletą jest ogromna trwałość, nieporównywalna prawie z niczym, czego do tej pory używałam, a żyję już dość długo na tym świecie.
Wady:
- Jednostronność zapachu po mniej więcej kwadransie, czasem i półgodzinnym okresie.