La vie est Belle dorobiło się chyba największej liczby flankerów: absoluty, eliksiry, intensyfikacje, legere, kwiatowce, bukiety klasyczne, bukiety dla księżniczek, bukiety białe, bukiety różowe, bukiety mieszane, jakieś "oui", słoneczne, deszczowe, tęczowe, wersje różane, wersje bardziej różane, wersje mniej różane, różane słodkie, różane gorzkie, płatki róży, konfitura różana, kwiat róży, pączek różany, pączek w maśle, dzienne, nocne, na wiosnę, na lato, na jesień, na zimę, na basen, do kina, na rower, na motor, na randkę, w góry, nad morze, na pierwszy poniedziałek miesiąca, na niedzielę handlową, do kościoła, z okazji podlewania kwiatków, z okazji sadzenia kwiatów, idealne do odebrania dzieci ze szkoły, stworzone do karmienia piersią, z myślą o malowaniu obrazów, a inna wersja: do malowania ścian... Mogłabym tak dalej wymieniać, ale po co? To samo pytanie mogłabym zadać względem tego fenomenu: PO CO? Po co wypuszczać tyle tego wszystkiego, skoro to 'wszystko' i tak sprowadza się do woni LVBE w wersji podstawowej. Nie sprawdzałam wszystkich tych odmian, bo kilka okazało się, że te które wąchałam pachniały bardzo podobnie. Wszystko na jedno kopyto. I żeby wersja podstawowa jeszcze była ładna... – a nie jest! Męczy mnie ten (u)pierdliwy, powszechnie znany zapach. Słodki do granic absurdu. Jaka przyjemność jest psikać się takim przymuleńcem? Nie wiem... Ale widzę, że kobiety go uwielbiają. Zdania mężczyzn nie znam.
Przechodząc do wersji Intensement –
Tatuś sprezentował Mamusi ten czerwony flakon ♥️ bo wiedział, że uwielbia tę cuchnącą podstawową wersję. O dziwo, zapach Intensement odrobinkę bardziej mi się podoba (Mamusi, z kolei, przypadł do gustu odrobinkę mniej, ale również jest nim zachwycona i często go używa). I jeśli lubisz klasyczną La vie est Belle, ta na pewno ci się spodoba!
Bo moje zdanie jest takie...
Podstawowa wersja jest po prostu upiorna i zwyczajnie nie może mi się spodobać ta męcząca straszliwie woń góry cukru, cukru-pudru, lukru, ulepnego syropu klonowego w towarzystwie przesłodzonej konfitury z czarnych porzeczek. To perfrumidło jest perfekcyjnie wręcz rozreklamowane i chyba tylko dzięki temu zyskuje taką rzeszę zwolenniczek w różnym wieku. A Intensement? - Podobnie straszny, ale jednak troszkę ładniejszy. Nie ma w nim już tej nieszczęsnej zemdlonej czarnej porzeczki cuconej solami... przepraszam, cukrami trzeźwiącymi (czarna porzeczka powinna jednocześnie dociążać i orzeźwiać kompozycję, a tu nie dała rady, biedna... zaprezentowała się ładnie, po czym zasypała ją lawina cukru. "lawina cukru"? lawiebel? no właśnie. właśnie!), zamiast tego są maliny - całkiem, zgrabne, przyznaję. I tak naprawdę pod tą warstwą słodyczy czuję tylko je. To jest ten problem w zwykłym LVEB, że przesłodzony został najładniejszy, wyróżniający się składnik (czarna porzeczka), zaś Intensement nadal te maliny trzyma w swoim ulepnym syropie i jednak czuć je. Dobijam się po tego irysa czy heliotrop, ale niestety ich nie zastałam... Wanilia i paczula, którą tu nam zaserwowano (tu i w LVEB) jest są tak samo mulące, zapychające, w nadmiarze. Pozbawione zostały szlachetności, którymi winny się odznaczać. Tak, to właśnie tej wanilii i paczuli nie lubię w tym zapachu. A jeszcze bardziej tej cukrowej zamieci! Różnica pomiędzy klasyczną LVEB, a tą recenzowaną tkwi także w tym, że ta pierwsza migocze smrodem, a w Intensemencie ów smród jest taki... 'gładki'. Nie czuję tu w nim nic, o czym zapewnia Producent. "Prawdziwe szczęście"? "Pasja życia"? W towarzystwie tego 'cucha' to chyba tylko Weltschmerz, depresja i zawroty głowy... W żadnym razie nie poczułam orzeźwienia (to chyba jakiś żart). Kwiatów także nie czuję - jest to po prostu owocowy syrop. Łyknąć go można, ale żeby nim pachnieć, to trzeba być chyba jakimś masochistą... Albo po prostu nie być mną. ╮(. ❛ ᴗ ❛.)╭ Nie ma tu zmysłowości, a wszystko jest jakby z przypadku... i wciąż na słodką modłę porzeczkowego LVEB. Tak, jak gdyby perfumiarz po prostu zamienił główny akord z porzeczki na malinę i dłużej mieszał powstały waniliowo-paczulowy ulepek.
Trwałość niestety, w obu przypadkach, bardzo dobra, a projekcja prawdziwie męcząca... Pod tym względem został wykonany kawał porządnej roboty. Szkoda, że o wiele ładniejsze zapachy nie mają takiej mocy, jaką posiada LVEB. Oczywiście to, o czym teraz piszę to kwestia gustu. No mi ten zapach nie podchodzi absolutnie! Ale jednak wychodzę z subiektywizmu na tyle, na ile mogę i doceniam cechy perfum - podobnie jak w przypadku wersji podstawowej. Za to perfumy zyskują dodatkową gwiazdkę! :)
To tak słodki zapach, że na pewno tych kilka gorzkich słów nie zwalczy jego słodyczy. By to życie było piękne, a recenzja trochę bardziej optymistyczna, powiem o czym, do czego nie mogę się przyczepić w niczym! Zupełnie niczym.
Mowa o flakonie. Jest to jeden z najpiękniejszych projektów, jakie można znaleźć na obecnym rynku. Intensement umieszczony został w czerwonej buteleczce, ozdobionej przeuroczą błyszczącą czerwoną wstążeczką. Prezentuje się... hm. powiedzieć, że nienagannie - to zdecydowanie za mało. Ja jestem całkowicie urzeczona buteleczkami od La vie est Belle. Co za kształt! co za forma! co za pomysł! Pięknie! Po prostu pięknie! Subtelnie, słodko, baaaardzo kobieco i elegancko. ♡