Wibo Into the Wild, Pink Heat Blusher Róż do policzków

To jest ten kolor, którego szukałam! Bardzo długo nie mogłam znaleźć czegoś pomiędzy kolorem peach, łososiowym a piękną landrynką. To jest właśnie ten kolor, który śnił mi się po nocach. Mam ten róż od czasu jego premiery, więc kawał czasu. Widać już dno, ale długo mi zajmie jego wykańczanie. Ma bardzo mocny pigment, więc trzeba go nakładać lekką ręką. Najważniejsze, że nie robi plam. Pozostawia piękny młody, subtelny rumieniec. Cudnie wygląda zarówno za bladej cerze, jak i tej pokrytej samoopalaczem. Wykończenie różu jest matowe, ale nie jest to płaski mat. Przepięknie wtapia się w skórę, nie odcina się od niej, tylko dobrze scala z całym makijażem tworząc kompatybilną całość. Uwielbiam to kartonowe opakowanie. Niby kartonik, ale jest bardzo dobrze, solidnie wykończony. Nadruk ma niby wakacyjny vibe, ale sam kształt jest prosty i elegancki. Świetnie mi się go używa. Ubolewałam trochę, że jest to limitka, jednak zużywa się na tyle powoli, że wystarczy mi jeszcze na bardzo długo.

Róż zamknięty jest w tekturowym kartoniku zamykanym na magnes. Opakowanie zdecydowanie przyciąga wzrok i jest solidnie wykonane. Róż ma piękny herbaciany, lekko wpadający w chłodne tony odcień. Jest mocno napigmentowany, więc trzeba z nim uważać, bo można przesadzić. Wystarczy minimalna ilość. Ładnie się rozprowadza i nie robi plam. Fajnie wtapia się w skórę i nadaje jej świeżości. Utrzymuje się u mnie cały dzień, ale czasem może się delikatnie wytracać.