Nie dziwi mnie to, że kiedyś był popularny, ale przy obecnym wyborze nie jest już taki wyjątkowy.
Leży już całkiem długo w moich zasobach, ponad rok na pewno i nie należy do moich faworytów.
Rozswietlacz zakupiłam z czystej ciekawości, licząc na to, że skoro jest kultowym produktem, to nie będę rozczarowana.
Raz na jakiś czas kupując perfumy dorzucam do zamówienia w internetowej drogerii jakiś bardziej luksusowy kosmetyk do makijażu czy twarzy.
Tak o, żeby się trochę rozpieścić ;), z różnym skutkiem, bo nie zawsze drogo znaczy dobrze.
Akurat ten rozświetlacz nie jest jakoś wybitnie drogi, ale na pewno droższy od tych typowo drogeryjnych, kłociłabym się tylko czy warty tej ceny.
Cena regularna pojemności 9.06 gr (cóż za precyzja xD), to około 90 złotych, wersji 2,7 gr to około 44 złote.
Żałuję, że nie zauważyłam wcześniej tej mniejszej wersji, tak jednak najlepiej testować kosmetyki jeśli nie jesteśmy pewni czy nam podpasują.
Do tego to bardzo wydajny produkt, a używanie go po solidnych testach,obecnie od czasu do czasu, sprawia, że jego wydajność będzie jeszcze większa, ostatnio sięgam po inny i ten leży i się kurzy.
Ale idąc po kolei.
Opakowanie jest kompaktowe, nieduże i plastikowe, idealne do torebki.
Nie jest jakieś solidne, takie na granicy taniego plastiku.
Na opakowaniu jest dobrze wprasowana naklejką z Pin Up. Ladna grafika, mi się podoba.
Ma w środku lusterko co zawsze jest na plus.
Mój egzemplarz po upadku na ziemię nie potłukł się, ale cały krążek z produktem odkleił się od reszty opakowania....Sama zawartość produktu tylko lekko się wyłamała.
Klej jest tam najwidoczniej jakiś słaby, ciężko orzec.
Muszę więc to naprawić, w ruch wejdzie superglue.
Dobrze, że całkiem szybko się zorientowałam, bo byłoby po kosmetyku.
Jego faktura jest mocno zbita, nie jest sucha, ale ma takie trochę pudrowe wykończenie, ale o tym zaraz, zapewne z racji odcienia.
Dobrze zmielony, nie jest to rozświetlacz z kategorii widoczne drobiny.
Mi to akurat odpowiada, bo nie lubię tak do końca widocznych drobin w kosmetykach, akceptuje je na ustach i oku, ale niekoniecznie twarzy.
Lubię efekt makijażu twarzy, który wydobywa atuty, jest taki bardziej naturalny.
Jedynie właśnie makijaż oka czy ust, od czasu do czasu robię bardziej widoczny, ale na co dzień preferuje raczej wersję clean.
Wynika, to głownie z lenistwa ;), braku czasu, a także tego, że zazwyczaj jestem zadowolona ze stanu mojej skóry i lubię glass jaki dają np koreańskie kosmetyki.
Z biegiem lat zauważyłam, że wygrywa u mnie glow na rzecz matu, mimo, że skórę mam mieszaną.
Zazwyczaj kończy się na tuszowaniu co najwyżej zaczerwienień czy korektorem pod oczy, ewentualnie transparentnym pudrem w strefie T.
Im bardziej matuje skórę i pokrywam podkładami tym bardziej mam wrażenie, że skóra się wysusza, makijaż podkreśla zmarszczki i zmęczenie na twarzy, a ostatecznie zapycha.
Poza tym mieszana skóra ma to do siebie, że w ciągu dnia pory lubią się otwierać i niestety kosmetyki kolorowe lubią to podkreślać, jakie by nie były. Owszem wiem,że jest na to sporo patentów żeby tego uniknąć,ale dla mnie są czasochłonne i wymagają doglądania stanu skóry za dnia. Szczególnie podczas upałów czy zbliżania się do okresu.
Po prostu fajnie nie myśleć o tym w ciągu dnia, a wieczorem czas na zmywanie kolorówki poświęcić na pielęgnacje, co by rano zebrać się na szybko, bo skóra solidnie dopieszczona wieczorem rano odpłaca się dobrą kondycją.
Takie podejście, z tego co zauważyłam, długofalowo się po prostu opłaca, skóra jest w lepszym stanie,niż kiedyś, a kiedyś to wstawałam pół godziny wcześniej żeby zrobić makijaż, teraz zdecydowanie wolę pospać ;P
Jeśli chodzi o efekt glow, to właśnie rozświetlacze odpowiednio wkomponowane w skórę potrafią go ładnie podkręcić, zazwyczaj wystarcza mi ten pochodzący z kosmetyków pielęgnacyjnych, ale bywają dni, że trzeba to jeszcze bardziej uwydatnić, na szybko dać skórze optyczny efekt, który sprawia, że nie wygląda na tak zmęczoną.
To jest moment,w którym sięgam po rozświetlacz, wstyd przyznać,ale bywa,że w ruch idzie palec a nie pędzel, lubię wtedy użyć taki rozświetlacz, który ma lusterko, wyłowić z torebki i na szybko ogarnąć temat.
Bibułką lub papierem zmatowić tylko strefę T, ewentualnie użyć pudru i po sprawie.
Mary Lou posiada cechy,które sprawiają,że niby mogę go tak używać,ale nie do końca...
Owszem jest dobrze zmielony, ale nakładany czy palcem czy nawet pędzlem wymaga jednak roztarcia, bo daje taki "pudrowy" efekt, który zbyt odcina się od skóry.
Na początku myślałam,że to kwestia faktury, ale to jednak kwestia koloru, niby jest szampański,ale wchodzi w zimny podton, co akurat sprawia,że jest bardziej uniwersalny,ale u mnie się to niestety odcina.
Do tego niestety nieważne jak nałożony potrafi po jakimś czasie podkreślać pory,muszę uważać z jego aplikacją żeby nie najechać na strefę T.
Głownie idzie na kości policzkowe,oko, łuk kupidyna.
Im bardziej "sucha" strefa twarzy,tym bardziej naturalny efekt bez ścierania się i uwidaczniania niedoskonałości.
Ogólnie efekt jest ok,taki mokry, kiedy dobrze go zaaplikuje, dokładnie taki jak oczekuje,ale ten błysk nie jest jakiś powalający na kolana, jest taki średni,ani za duży,ani za mały. Jest niedosyt.
Mówię tu oczywiście o max dwóch warstwach,bo jeśli nałożymy go więcej,to uzyskamy większy błysk, ale nadal może być dla niektórych za słaby efekt.
Ja z racji typu skóry wolę jednak kosmetyki,które dadzą mi to już po jednej warstwie, jednak za dnia więcej warstw lubi się ciastkować,migrować, a tego wybitnie nie lubię.
Także ten błysk jest,ale taki bardziej zachowawczy szczególnie patrząc po ofercie jaką mamy na rynku.
Owszem, teoretycznie można budować nim kosmos w kilku warstwach, ale bywają takie,które dadzą go nam i po jednej,a bywają od niego tańsze i przede wszystkim dają taki bardziej mokry efekt błysku,a ten z każdą warstwą robi się coraz bardziej sztuczny i pudrowy, trzeba go konkretnie rozcierać,co wiąże się z wcieraniem go w pory, a te rozszerzające się wyglądają wtedy niezbyt ciekawie.
Przykładem tańszego, mógłby tu być Paese, ktory ma swoje wady,jest gorzej zmielony, ale jedna warstwa potrafi zrobić robotę.
Już nie mówiąc o klasykach jak Lovely, ale ten akurat mocno rzuca się w oczy jeśli chodzi o drobiny i myślę,że to trochę inna kategoria. Na pewno Lovely jest od niego bardziej "maślany".
Tu po pierwszej aplikacji,takiej na szybko,jedną warstwą, poczułam mimo wszystko lekkie rozczarowanie. Najwidoczniej kiedy był mniejszy wybór robił wrażenie,ale teraz...no teraz to za duży już ten wybór :).
Jego trwałość jest całkiem dobra, z wyłączeniem powieki, tu niestety musi pójść w ruch baza, inaczej po kilku godzinach roluje się.
Dobrze się go zmywa, ja stosuję oczyszczanie wieloetapowe na olejach także idzie to całkiem gładko,ale i żelem bez problemu.
Jako puder do twarzy,rozświetlający mógłby się sprawdzić w przypadku skór mniej przetluszajacych się, ma w składzie silikon więc wyrówna fakturę,mógłby też nie wysuszać jakoś wybitnie,ale dla mnie to nie ten odcień i za duży potencjał zapchania i podkreślania optycznie porów.
Zdecydowanie najlepiej sprawdzają się u mnie odcienie typowo złote,niż złoto srebrne, a ten należy do tych ostatnich.
Także jego wielofunkcyjność to dyskusyjna sprawa.
Mój kolor skóry,mimo,że jasny, to karnacja rudej i te wszystkie ciut zimne błyski potrafią się na niej odcinać.
Mimo wszystko daje mu 4,ale z minusem, jest trwały, jest dobrze zmielony, umiejętnie nałożony daje mokry,ale zachowawczy efekt.
Bardzo chciałam go porównać z Paese na ręce,ale po tym jak mi się stłukł muszę się głęboko namyśleć czy gdzieś jeszcze leży, nie pamiętam czy go w końcu wyrzuciłam,jeśli nie,to dołączę zdjęcie porównawcze.
Na ten moment z takich kosmetyków mam w domu Fenty Beauty Killawatt Duo (który niebawem zrecenzuje) oraz róż -rozświetlacz z MUR Blushing Hearts,może nietrafiony do nich odcień,ale chodziło mi o błysk,a większość wariantów tej marki ma właśnie taki.
Od góry dwie warstwy Mary Lou,jedna Fenty odcień Mean Money na samym dole MUR. Mary Lou na ich tle wypada blado - zdecydowanie.
Zalety:
- Dobrze zmielony.
- Wydajny.
- Lusterko w opakowaniu.
- Błysk jest,ale nie ten z kategorii kosmos.
- U mnie drobiny nie są widoczne na skórze.
- Całkiem trwały w tej strefie skóry,która się nie przetłuszcza.
- Dobrze nałożony daje mokry efekt.
Wady:
- Nałożony w większej ilości coraz bardziej się odcina od skóry,daje sztuczny efekt,u mnie pudrowy bo ma domieszkę zimnego podtonu, a większej ilości robi się też "mniej mokry". Robi się tak coraz bardziej tandetnie,niż świeżo.
- W strefie T potrafi podkreślić pory i wypryski.
- Na oku wymaga bazy.
- Jedna,dwie warstwy dadzą nam raczej zachowawczy błysk,w porównaniu do dostępnych na rynku.
- Opakowanie raczej liche,u mnie zawartość po upadku odkleiła się od pudełka.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie