Pamiętam, że kiedy na rynku kosmetycznym zapanowała moda na masła do ciała, takie produkty marki Bielenda były moimi ulubieńcami. Doskonale pamiętam gęste odżywcze masła z czarną oliwką i awokado. Bielenda raczyła nas ostatnio także świetnymi olejkami do ciała, jednak kiedy zobaczyłam w ofercie wegańskie masła nie mogłam nie sięgnąć po jedno z nich. Do wyboru są 3 wersje maseł, a więc kokos, karite i buriti. Mój wybór padł na coś unikalnego w znanych mi składnikach kosmetycznych, a więc masło buriti. Masło to zawiera beta karoten, jeden z najcenniejszych antyoksydantów, co jak pomyślałam świetnie przełoży się na szarugę jesienną i nieco rozświetli skórę ciała. Masło otrzymujemy w bardzo ładnym opakowaniu i o ile lubiłam bardzo poprzednie kolorowe opakowania maseł Bielendy, to to jest fenomenalne. Wykonane z miękkiego, przezroczystego plastiku ze srebrną nakrętką do złudzenia przypomina mi produkty oferowane przez najlepsze organiczne. Zapach jest przecudowny i jak dla mnie stworzony na jesień, zimę. Ciepły, zmysłowy, otulający, ale zdecydowanie na te leniwe wieczory, kiedy jest dłuższa chwila na delektowanie się masażem i zapachem. Konsystencja, jakże przyjemna, gęsta, ale nie zbita, trochę przypomina mi coś pomiędzy bitą śmietaną, a budyniem. Bardzo dobrze rozprowadza się na skórze, czuć w maśle oleje, a nie same silikony, czy parafinę, jak przy wielu balsamach do ciała. Skóra się robi miękka, nawilżona, wręcz odżywiona, ale najbardziej do mnie przemawia zapach. Daje on wrażenie zadbanego, wypielęgnowanego ciała, bardzo pozytywnie wpływa na moje samopoczucie, bo czuję się zadbana. W moim przypadku masło nie należy do wydajnych ale to dlatego, że mogę go nakładać i nakładać. Czasem nawet w ciągu dnia używam go do dłoni, radzi sobie z przesuszeniem rąk, chroni przed jesiennym wiatrem i chłodem. Masełko ma poza tym świetny, roślinny skład, jest niedrogie i to polski produkt sprawdzonej od lat marki. Polecam!
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie