Chociaż z szeroko pojętą pielęgnacją marki Avon od zawsze mam zupełnie nie po drodze, to jednak olejki i sera do włosów zawsze się u mnie sprawdzały, dlatego bez większych rozmyślań zamówiłam tytułowy spray ochronny. Dla moich wysokoporowatych włosów, skłonnych do puszenia i łamania każda dodatkowa ochrona zawsze się przyda.
Spray ma konsystencję wody i jest całkowicie przezroczysty i bezbarwny. Posiada dosyć intensywny i długo utrzymujący się zapach. Dla mnie to typowy "fryzjerski" aromat, podobny w klimacie do innych produktów do włosów tej marki. Dla mnie osobiście ładny i nie drażniący.
Atomizer działa sprawnie do samego końca i rozpyla naprawdę fajną mgiełkę - rozproszoną i delikatną. Dzięki temu równomiernie pokrywa pasma na całej długości, a nie tworzy przesadnie mokrych punktów. Kosmetyk nie zostawia na włosach absolutnie żadnego filmu. Nie matowi ich ani nie tłuści. Moich suchotników nie obciąża, nawet w sporych ilościach, ale mało który produkt jest w stanie mi to zrobić, więc wyznacznikiem w tej kwestii nie mogę być.
Niestety w temacie ochrony na moich kłakach również nic nie robi. Miał to być spray ochronny przeciw UV, ale producent nie określił jakiej wysokości miałaby być ta ochrona, a ja sama nie widzę składnika, który by tę funkcję spełniał. W tej dziedzinie się nie popisał, a włosy po urlopie i upalnym lecie potrzebują regeneracji, chociaż wiadomo, że nikt rozsądny nie postawi wyłącznie na jeden spray. W dodatku ochronny, a nie pielęgnujący.
Z racji sylikonowego składu postanowiłam wykorzystać go jako zwykłe serum stosowane po każdym myciu dla zabezpieczenia włosów na długości. I tutaj też klapa, bo ani on nie ułatwiał rozczesywania, ani nie wygładzał dodatkowo, ani też nie chronił przed wysuszaniem i puszeniem. No zupełnie NIC nie dawał. Dlatego spryskiwałam nim włosięta mojej córki, bo chciała "takiego psikacza, jak u fryzjera", a że ma póki co zdrowe i silne włosy, to mogłam na to pozwolić. Spray w ten sposób wykorzystałam, a dziecko było zadowolone.
Skład wiele sobą nie prezentuje. To głównie sylikon, za nim pantenol i już konserwant - fenoksyetanol, więc cała reszta, to tylko smętne dodatki poniżej 1%. Ale dla ścisłości mamy też hydrolizowane proteiny pszenicy, skrobię z pszenicy (mającą dodawać objętości), ekstrakt z alg, ekstrakt z listownicy (również alga), a to wszystko poprzeplatane konserwantami (paraben, EDTA), składnikami kompozycji zapachowej itp.
Buteleczkę mamy tu plastikową, przezroczystą z pomarańczową etykietą i atomizerem. Szału nie ma, ale ja Wersalu nie wymagam.
Dostępność średnia, bo u konsultantki. Cena w promocji może i niska, ale za produkt, który nic nie robi, to każda wydaje się zbyt wysoka. Żegnamy się na zawsze.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie