Youth to the people przykuła moją uwagę jak tylko pojawiła się Sephorze. Marka rodem z Los Angeles stawia na prosty design i filozofię związaną ze stosowaniem składników nie tylko skutecznych, ale i zdrowych dla skóry ( przede wszystkim super food). Zaciekawiona, zawędrowałam na stronę producenta - cieszy oko, można poczytać o kosmetykach, twórcach marki, nawet zafundować sobie relaks słuchając listy tunes to the people. ;) Poza tym, asortyment dostępny u nas jest mocno okrojny, a tam można sprawdzić wszystkie produkty.
Dla siebie wybrałam mini set - krem do twarzy + żel do wypróbowania oraz powyższy krem, który, niestety,z całej trójki spodobał mi się najmniej, choć nie oznacza, że był zły czy nie działał, po prostu do niego nie wrócę.
Wspólnym mianownikiem wszystkich wypróbowanych przeze mnie produktów są roślinne ekstrakty, piękne opakowania i cudowne, kojące zapachy (świeże i relaksujące jednocześnie, lekko roślinne, lekko aloesowe, idealne na letnie upały). Krem, choć może zdjęcia sugerują co innego, jest gęsty i treściwy, a konsystencją przypomina bogate masło do ciała. Szczególnie widać tę różnicę, w porównaniu z leciutkim kremem - żelem do twarzy tej samej marki. Dla okolicy pod okiem starczała już niewielka ilość, ale nie lubiłam 'pracy' i wsmarowywania specyfiku w moją papierową skórę, miałam wrażenie, że rozciągam ją, a sam krem lepi się wręcz podrażniając tę okolicę przy każdym oderwaniu opuszka. Zgęstniał pod wpływem czasu, znalazłam jednak na to sposób, szczególnie pod koniec, dodawałam kilka kropel kupnego peptydu i od razu było lżej. ;) Podobał mi się efekt zaraz po nałożeniu - wchłaniał się całkowicie do matu, ale skóra wydawała się być po nim zdrowo nawilżona i napięta. Zgodzę się tutaj bez dwóch zdań z tym co pisze producent: jest doskonałą bazą pod korektor! Jednocześnie skłaniam się ku temu, że to dzienny specyfik, bo stosując go na noc nie widziałam absolutnie żadnej różnicy. Nie nadaje się do nałożenia kilku warstw, jest za gęsty, zbyt tępy. Starczył na 4,5 miesiąca, używany całkiem regularnie. Przyjemnie pachniał, ale był trochę nijaki.
Chciałabym wrócić jeszcze do INCI, która okazała się łyżką dziegciu, ostatecznie. Jak wspomniałam, krem zawiera pozytywne substancje kondycjonujące - ekstrakty zielonych roślin, kwas hialuronowy, witaminy c i e, ale i te, których wolałabym nie znaleźć, jak zapach czy niektóre konserwanty. Nie jestem zachwycona też tym, że peptydy znajdują się na końcu składu. Zaciekawiona stroną producenta chciałam się dokształcić odnośnie składników, ich działania... i dopiero wtedy zrobiło się 'mętnie'. Głównie dlatego, że skład przedstawiony na stronie producenta jest różny od podanego na stronie perfumerii i na moim opakowaniu (wygląda jak odwrócony do góry nogami) co dla nas oznacza mniej jakościowych składników i więcej konserwantów (tym bardziej, że w 'tamtej' wersji ekstrakty są oznaczone jako organiczne, a zapach naturalny). Kosmetyki, choć łudząco podobne, różnią się też nazwą, więc faktycznie kupujemy różne produkty. Taka lekcja na przyszłość, aby dokonywać bardziej świadomych wyborów....
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie