Lubię latem, zwłaszcza do błękitnych stylizacji, morskie perfumy, a co do zasady większość perfum sygnowanych logo Pana Antonia Banderasa jest niebrzydkich, cenowo przystępnych - fajnych. Widząc zatem w Rossmannie (plus za dostępność Marki) błękitną buteleczkę w wyjątkowo przystępnej, promocyjnej cenie, uznałam, że warto zapach wypróbować, choć faktem jest, że klockoidalna aparycja flakonika nieszczególnie mnie zachęcała.
I… nic. Do tego „nic” ulotne, i… niezbyt ładne, a ponieważ kobieca skóra potrafi pracować, pachnieć i utrzymywać zapachy różnie w zależności od pory roku, lub dnia miesiąca, do testów podeszłam jeszcze wielokrotnie, natomiast wrażenie każdorazowo było tożsame.
Na kompozycję o akordach owocowych, świeżych, słodkich, wodnych, ozonowych i białych kwiatów składa się całkiem bogaty bukiet składników popularnych i dość prostych, natomiast słynących z cudownej aromatyczności: bergamotka, gruszka, liść fiołka i melon w nutach głowy, w sercu piwonia, jaśmin, konwalia, gardenia, róża bułgarska oraz malina, paczula, piżmo i benzoes w bazie, z których wręcz piszczę za drapieżną intensywnością konwalii, słodyczą maliny, i rześkością bergamotki, tymczasem wszystkich tych ożywczo wonnych komponentów w ogóle w perfumach nie czuć.
Wąchane z buteleczki perfumy pachną ładnie – delikatnym kwiatowo-wodnym aromatem, natomiast na skórze nie tylko, że nie jest to zapach pikantnie morski, lecz nawet nie czuć w nim świeżości i delikatności wody, tylko jakąś taką, nieładną, bliżej nieokreśloną… niezborną pulpę kwiatów i owoców niewyraźnych, i niedojrzałych, a do tego pulpę o woni nietrwałej.
Biorąc pod uwagę brak uroku w tych perfumach, ich nietrwałość to w pewnym sensie… ulga, ale nie o to przecież w idei perfumiarstwa chodzi.
Nie polecam, natomiast wystawiam więcej, niż jedną gwiazdkę przez sentyment dla Pana Banderasa (z wiekiem i postępującą siwizną coraz bardziej mi się podobającego; narwani, latynoscy „bad-boy’e” o nieprzyciętych lokach, w pojedynkę rozwalający wszystkich, nigdy mnie nie pociągali) wystawiam więcej, niż jedną gwiazdkę. Ponieważ jednak Pan Banderas naprawdę teraz mi się podoba, żeby się zrehabilitować, dla Poszukiwaczek delikatnych, wodnych aromatów, z chęcią i szczerze zarekomenduję inny, autentycznie ładny zapach Marki – „Queen of Seduction” w seledynowej tonacji – daleko w tyle pod każdym względem pozostawiający opiniowany flakonik niebieski.
Zalety:
- cena – przystępna, ale serio – to jedyna, obok dostępności w sieci Rossmanna, zaleta perfum, a niska cena za niefajny produkt, to – żaden bonus
Wady:
- kompozycja – z takim bukietem składników, i o takich akordach (owocowych, świeżych, słodkich, wodnych, ozonowych i białych kwiatów) teoretycznie powinna być piękna – a to ulotna, bliżej niesprecyzowana, nieharmonijna mieszanka niewyraźnych kwiatów i owoców,
- trwałość – słaba,
- projekcja – żadna – przez cały swój krótki, ulotny żywot perfumy pachną tak samo,
- flakonik – nieładny – analogicznie jak zawartość – nic ciekawego; to niski, siermiężny, szklany Klocek-Grzmocik bez krzty elegancji, czy polotu