Masło to kupiłam z ciekawości, gdyż wiele osób zachwalało tę konkretną wersję zapachową, a ja chciałam też kontynuować testowanie produktów cudownej marki Bosphaera. Kosztowało mnie około 35 złotych w drogerii internetowej.
Moje ciało, kiedy nie jest regularnie nawilżane, potrafi się silnie przesuszyć. Wówczas jest ściągnięte i swędzi, a ponadto traci swój zdrowy koloryt. W skrajnych przypadkach powstają wypryski egzemy. Także, jak widzicie, muszę je nawilżać i najlepiej, żeby te nawilżenie było dogłębne. Dlatego nigdy nie przekonywały mnie masła do ciała. Dotychczas trafiałam na same tłuściochy, które działały wyłącznie jako emolienty, nie penetrując w głębsze warstwy skóry. Moje zdanie co do takich produktów zmieniło masło Bosphaery. Ale zacznijmy od tego, co dosłownie uderza w nas, zaraz po otwarciu opakowania - od zapachu. Wiele osób porównuje go do perfum Toma Forda Black Orchid. Ja natomiast nie miałam z nimi do czynienia, więc porównywać nie będę. Przyznam tylko, że jeśli tak te perfumy pachną, to jest to naprawdę świetny zapach. Wyrazisty, słodki, uwodzicielski. Nic dziwnego, że orchidea w starożytności wykorzystywana była jako silny afrodyzjak. Zachwyca swoją sensualnością, swoją ciepłą, głęboką nutą, swoim kobiecym wydźwiękiem. W połączeniu z naturalnym zapachem masła kakaowego oraz masła shea (oba są wysoko w składzie) tworzy wręcz woń gourmand. Przez to z pewnością nie urzeknie każdego nosa, ale mój zdecydowanie tak <3. Zapach trzyma się skóry i jej nie puszcza. Co więcej - przenosi się na ubrania, zyskując dzięki temu miano perfum. A teraz możemy przejść do kwestii działania. Odwala tutaj równie genialną robotę i nie jest typowe dla tego typu kosmetyku. To suche masło. Tak, dobrze przeczytaliście. Nie czuję na swoim ciele tłustej lub/i lepkiej warstwy, która odbiera poczucie komfortu. Czuję za to silnie zmiękczoną i wygładzoną skórę przez wiele godzin, a nie tylko do momentu, aż warstwa ochronna się zetrze. Świetnie działa na uczucie ściągnięcia i swędzenie. Generalnie niweluje wszystko to, co wiąże się z przesuszeniem. To nie jest zwykły emolient - to jest coś więcej. I jeśli nie mieliście jeszcze do czynienia z masłami do ciała tej marki, to koniecznie to przemyślcie. Fani treściwych mazideł będą wniebowzięci.
Konsystencją przypomina połączenie musu z pianką, więc ostatecznie wygląda jak krem do ciasta. Kiedy wyobraźnia zajdzie za daleko, to może polecieć ślinka :D. Przez to, że jest tak treściwe i na swój sposób ''suche'', to dosyć ciężko się rozprowadza. Na suchej skórze jest wręcz tępe uczucie. Można takie masło nakładać na wilgotną skórę po kąpieli, ale ja tego nie lubię ;p. Wolę się pomęczyć, a przy okazji fajnie wymasować ciało.
Opakowanie to brązowy, plastikowy słoik z aluminiową zakrętką. Jak zwykle szaty graficzne tej marki bardzo do mnie przemawiają swoją kolorystyką i ogólnie estetyką. Właściwie to ich opakowania jako całość są cudowne i wręcz zdobią mieszkanie, kiedy są wystawione na wierzchu. Nie mogę przyczepić się tutaj do niczego, jakość jest ekstra. Pojemność to 200g.
Zalety:
- Silnie zmiękcza i wygładza skórę przez wiele godzin
- Otula ciało komfortową warstwą
- Ma w pewnym sensie ''suchą'' konsystencję
- Przecudowny, aromaterapeutyczny zapach
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie