Nivea Q10 Energy, Instant Recharge Sheet Mask Przeciwzmarszczkowa maska w płachcie

Jej formuła jest bogata w koenzym Q10 oraz kreatynę, które działają na skórę jak odmładzający zastrzyk energii. Maska głęboko nawilża i uelastycznia skórę, przywracając jej młodzieńczy blask. Po zastosowaniu skóra staje się bardziej jędrna i promienna, a drobne zmarszczki wydają się mniej widoczne. Co więcej, tekstura maski jest łatwa w aplikacji i szybko się wchłania, nie pozostawiając tłustego filmu. Dodatkowo, delikatny zapach sprawia, że aplikacja maski jest bardzo przyjemna. Dla mnie Nivea Q10 Jest nieodzowny elementem rutyny pielęgnacyjnej, który pomaga utrzymać zdrowy i młodzieńczy wygląd skóry.

Maseczkę tę kupiłam w drogerii Hebe, gdzie była akurat na promocji w cenie 7,99 złotych. Jest to kwota sporo niższa niż ta, w której zazwyczaj jest ten produkt dostępny, co skusiło mnie do wrzucenia jej do koszyka. Kosmetyk zamknięty jest w estetycznej saszetce z cytrusowym nadrukiem, którą łatwo otworzyć i wydobyć z niej płat. Sama płachta jest zabezpieczona niebieską folijką, którą po rozłożeniu materiału na twarzy trzeba ściągnąć (nie wiem, jaki to ma cel prócz generowania zbędnych odpadów). Płachta jest wykonana z przyjemnego dla skóry twarzy materiału (to akurat ma duże znaczenie, gdyż umila użytkowanie). Wielkość płata w miarę dobrze dopasowała się do mojej buzi, jednak mogłby on mieć trochę bardziej rozbudowaną część policzkową, gdyż trochę zabrakło mi materiału na część znajdującą się przy samych uszach. W saszetce znajduje się sporo esencji, więc materiał jest nią porządnie nasączony. Ja trzymałam maskę na buzi około 15 minut i przy ściąganiu płachta wciąż była mokra. Zapach esencji jest bardzo subtelny i przyjemny, kojarzący się z cytrusami. Ona sama zaś całkowicie się wchłania bez pozostawiania lepkiej warstwy, za co ode mnie spory plus, gdyż nie przepadam za uczuciem lepkości na twarzy. Jeśli zaś mowa o składzie, mamy tutaj na szczycie nawilżającą glicerynę, a dalej koenzym Q10 mający działanie przeciwstarzeniowe, gdyż wychwytuje wolne rodniki oraz witaminę C o stabilnej formie, która rozświetla skórę i jest dla niej zastrzykiem energetycznym. Ogółem bardzo lubię ten składnik w kosmetykach do pielęgnacji skóry twarzy, gdyż naprawdę daje efekty stosowania. Co do otrzymanych przeze mnie rezultatów... Ja stosowałam tą maskę po peelingu enzymatycznym, jaki robię sobie raz w tygodniu w domowym zaciszu. Lubię wtedy po złuszczaniu potraktować twarz czymś konkretniejszym, w końcu łatwiej wtedy przyswaja składniki odżywcze taka oczyszczona :) W każdym razie po zdjęciu płata cera stała się ukojona, bardziej elastyczna, wygładzona i miękka oraz lekko nawilżona, a także bardziej promienna. Niestety efekty są dość krótkotrwałe, po zastosowaniu wieczorem rano już w ogóle nie czułam tego nawilżenia i trochę mi tego brakowało, z tego tytułu odejmuję jedną gwiazdkę. W ogólnym rozrachunku produkt polecam np. jako preludium do pielęgnacji wieczornej. Po zdjęciu maski warto jednak nałożyć dodatkowo krem albo pod maskę serum. Bo jednak sama w sobie nie daje długotrwałych rezultatów, choć polepsza stan skóry i jest przyjemna w użytkowaniu.

Maseczka przyciąga soczystym opakowaniem. Łatwo się otwiera. Nie pomylimy strony, którą powinniśmy przyłożyć maskę do twarzy, gdyż zawiera niebieską folię ochronną, którą ściągamy po nałożeniu. Zalecany czas to 10 min. Zapach przyjemny, chociaż stawiałam na świeżą pomarańczę. Po zdjęciu efekt jest raczej średni. Lekkie nawilżenie i ? w sumie tyle. Liczyłam na efekt wow, niestety się nie udało. Cena zwykle koło 12 zł, więc raczej sporo jak za maskę, która prawie nic nie robi.

Maseczka jest porządnie nasączona, płachta jest dosyć gruba w porównaniu do innych maseczek w płachcie. Bardzo dobrze się trzyma na twarzy, nie zsuwa się z twarzy. Dosyć duża ilość zostaje w opakowaniu co wykorzystałam później na szyję i dekolt. Zapach jest delikatny jednak wyczuwalny jest aromat cytryny. Skóra po maseczce jest nawilżona, napięta i rozświetlona.

Maskę kupiłam za 5 zł więc możliwe, że dlatego patrzę na nią przychylniej :) Ale nigdy nie wydaję na maski w płachcie więcej. Szkoda kasy. Wolę dołożyć i kupić dobre serum które jest na dłużej a nie na jeden raz. Ale wracając do maski: Jest mocno nasączona. Ładnie pachnie. Troszkę źle wycięta jak na moją twarz, ale nie ma dramatu. Po wskazanym na opakowaniu czasie resztę wmasowuję i wklepuję w skórę, nakładam krem. Nie lepi się i ładnie wchłania. Mnie cudownie nawilżyła skórę. Natychmiast wygląda lepiej. Jest napita i wygładzona. Absolutnie nic nie podrażniła. Nie pozapychała. Ta druga sztywniejsza warstwa jest zbędna. szkoda tworzywa. Jak znajdę ją znowu w niższej cenie na pewno jeszcze kupię. Lubię czasem rozpieszczać skórę.

Maska zapowiadała się super - koenzym Q10 i trzy natychmiastowe efekty. Rzeczywistość okazała się jednak mniej bajeczna. Maska nie spełniła obietnic producenta. W zasadzie to mogłabym stwierdzić, że nie zrobiła nic, poza zmarnowaniem moich pieniędzy. Jej zapach jest całkiem przyjemny i przypomina klasyczny balsam Nivea, ale to jest tylko mały plusik w morzu minusów. To co ją już na wstępie odróżnia od innych masek w płacie, z których korzystałam jest dodatkowa, foliowa warstwa. Zdjęłam ją w sposób opisany przez producenta, ale chwilę mi to zajęło. Trudno powiedzieć po co się ona tam znajduje. Możliwe, że dlatego, że materiał jest bardzo cienki i ma to pomóc w jego rozłożeniu bez rozrywania, ale to tylko moje przypuszczenie. Moim zdaniem jest to zbędne. Dodatkowy plastikowy śmieć. Korzystałam z wielu cieniutkich masek, które normalnie się rozkładało bez pomocy folii. Materiał jest dobrze nasączony, ale otwory nie są najlepiej wycięte. Maska trochę wchodziła mi w oczy i usta, więc jej noszenie nie było wygodne i odliczałam tylko czas do jej zdjęcia. Miałam nadzieję, że chociaż efekty mi to wynagrodzą, ale niestety tak się nie stało. Maska miała głęboko nawilżyć - nie zrobiła tego. Rozświetlić - tego też nie zrobiła. Jak również nie wygładziła - po prostu nie zrobiła NIC. Tak jakbym nie użyła żadnej maski. I to wszystko w cenie zaledwie 10 zł... Skandal. Mogłam tę dychę wydać na totolotka, może byłby większy pożytek. ;)

Nic mnie w tej maseczce nie porwało. Nie zachwyciła w żaden sposób, a sądząc po opisie można było się spodziewać szybkich i widocznych efektów od razu po jej użyciu. Zacznijmy może od początku. Maska wykonana jest z cienkiej tkaniny, dobrze przylega do twarzy, chociaż kształt miejscami jest dziwny i musiałam go lekko dostosować do swojej twarzy. Tkanina znajduje się na niebieskiej folii ochronnej. Zupełnie nie rozumiem tego pomysłu w maskach Nivea i co ta folia ochronna ma niby robić. A już na pewno nie robię tego tak jak pokazuje producent czyli rozłożyć maskę razem z folią na twarzy i dopiero potem ściągnąć folię. Nie rozumiem tego kroku i nigdy go nie robiłam, od razu wyrzucam tę niebieską folię i jak dla mnie to w ogóle mogłoby jej nie być w opakowaniu, kolejny plastik prosto do wyrzucenia. Maska ma wyraźny zapach, dla mnie to połączenie cytrusów i jakiegoś kosmetycznego sztucznego zapachu. Trzymałam ją na twarzy ok. 15 minut, po tym czasie większość serum się wchłonęła. Esencja, która została na twarzy, również w części się wchłonęła, a miejscami zostawiła nieco lepką warstwę, którą później przemyłam hydrolatem. Maseczka słabo nawilża i odżywia. Jedyne co zauważyłam to to, że faktycznie skóra nabrała ładniejszego kolorytu, była trochę bardziej rozjaśniona i żywa. Niestety nie czułam ulgi, nawilżenia, ukojenia. Raczej to było zmiękczenie skóry spowodowane dłuższym trzymaniem esencji na twarzy. Liczyłam na wyraźne nawilżenie, zdrowo wyglądającą skórę i miał to być raczej długotrwały efekt. Oczekiwania niestety przerosły rzeczywistość.