Zacznę od tego, co piszę przy chyba wszystkich możliwych recenzjach kosmetyków do włosów, ale uważam, że to dosyć istotne - farbuję włosy od gimnazjum, czyli od bardzo dawna; intensywnie zmieniam kolory, swego czasu nakładałam farbę na włosy co dwa tygodnie, więc dotychczas malowałam je ponad grubo ponad sto razy, potem doszły jeszcze rozjaśniania, których naliczyłam około dziesięciu, były też dredy i ich rozplątywanie. Wspominałam, że utrzymuję też dobre stosunki z prostownicą? Myślę, że ta wyliczanka daje jako takie wyobrażenie na temat stanu moich włosów. Nie jest aż tak źle, jak mogłoby się wydawać, bo z natury są bardzo wytrzymałe, ale wszystkie te inwazyjne zabiegi bardzo negatywnie na nie wpłynęły. Ostatnimi czasy weszło mi w nawyk nakładanie maski po każdym myciu głowy i im dłużej to robię, tym bardziej zwiększają się moje wymagania a propos kosmetyków, których używam. Wax jest w ścisłej czołówce. Pachnie... dziwnie, męskawo, ale przyjemnie, Jest gęsty, czyli bardzo wydajny. Stosunek cena - jakość jak najbardziej na tak. No ale najważniejsze, działanie - to jeden z niewielu razów, kiedy mam wrażenie, że kosmetyk nie tylko maskuje problem, ale także stopniowo go niweluje. Włosy są dociążone, miękkie w dotyku, gładsze. No pięknie. Dlaczego więc nie KWC? Ponieważ jeszcze bardziej od włosów ciężkich lubię włosy lekkie i śliskie jak satyna, a przy tym wciąż nawilżone; do tej pory tylko jedna maska potrafiła zrobić z nimi coś takiego, niestety doczytałam, że powinno się ją nakładać tylko na skalp, bo na długości może zrobić krzywdę. Będę szukać czegoś, co znów da mi taki efekt (swoją drogą jeśli któraś z Was zna taki kosmetyk, to chętnie się dowiem!), ale poszukiwaniom tym będzie towarzyszyć właśnie Wax. Bardzo polecam, jeśli się wahacie - przestańcie :)
Używam tego produktu od: Jakiś czas
Ilość zużytych opakowań: Jedno