W przypadku mojej wybitnie tłustej cery puder matujący, to absolutna konieczność. Jednak nienawidzę takiego typowego, suchego i tępego matu, postarzającego i wyglądającego po prostu kiepsko. Znalezienie takiego złotego środka, produktu niemalże idealnego nie jest wcale taką łatwą sprawą. Chociaż nie powiem, Innisfree do niego się zbliżyło.
Marka proponuje nam puder w wersji sypkiej i w kompakcie. Ja na początek wybrałam ten sypki.
Na pierwszy rzut oka widać, że puder jest naprawdę drobniutko zmielony i posiada przyjemną, gładką i aksamitną strukturę. A przy tym nie pyli i dobrze łapie się pędzla, z którego kolejno bez problemu transferuje na twarz. Jest suchy w konsystencji i sprawia, że włosie z pędzla nie przykleja się do cery pokrytej podkładem. Teraz używam pudru, który zachowuje się zupełnie na odwrót i czasem mam ochotę wywalić go za okno.
Nałożony na twarz daje efekt ładnego, naturalnego matu o aksamitnym wykończeniu. Nie bieli i nie wysusza skóry, łącznie z obszarem wokół oczu. Nawet jeśli zdarzyło mi się nałożyć go w nadmiarze, to nie było tego widać. Nie odznaczał się, a twarz nie wyglądała jakbym dopiero co wyszła z młyna. Błyskawicznie stapia się z resztą nałożonych kosmetyków, tworząc estetyczną i przede wszystkim trwałą całość. Bo puder w bardzo dobrym stopniu scala makijaż, utrwala go i matuje na dobrych kilka godzin. Co prawda u mnie i tak potrzebne były poprawki, ale już chyba taki mój urok. I chyba tylko dlatego zamierzam dalej testować kolejne pudry, chociaż ten przypadł mi do gustu i zamierzam do niego wracać.
Puder świetnie dogaduje się z różnymi podkładami i nigdy nie wyrządził mi krzywdy. Również nie wysusza i nie powoduje pogorszenia stanu cery, co w przypadku mojej kapryśnej jest sprawą istotną.
Producent deklaruje odświeżający, miętowy zapach oraz uczucie chłodzenia. Przyznam szczerze, że zapach i chłodek na skórze czułam tylko przy pierwszych kilku aplikacjach. Później już nie, ale to w końcu tylko taki bonus, mnie zupełnie niepotrzebny.
W kwestii wydajności jest tutaj raczej średnio. U mnie pudry kwitną długimi miesiącami i to stosowane każdego dnia. Ten jeden wystarczył mi na 3 miesiące, a używałam go maks. raz dziennie, rano omiatając twarz, bez bakingów i innych takich. Aczkolwiek dla mnie wielką wadą to nie jest, bo przynajmniej ten jeden raz zdążyłam spożytkować świeży puder... ;-)
W składy kosmetyków kolorowych wnikam raczej rzadko, ale producent swój produkt nazwał mineralnym, więc rzuciłam okiem tak z grubsza. No, nie jest to puder mineralny. Zawiera w sobie sylikony, które mogą powodować zapychanie (u mnie na szczęście nie). Podoba mi się brak talku, szkodliwych konserwantów, a za to obecność ekstraktów z herbaty i mięty. Bazą jest krzemionka o właściwościach matujących i ułatwiających aplikację kosmetyków pudrowych.
Puder zamknięty został w malutkim, plastikowym i zakręcanym pudełeczku w kolorze miętowym. Wyposażone w wygodne sitko, które dozuje odpowiednią ilość kosmetyku, oraz puszek, którego osobiście nie używałam. Całość jest estetyczna, funkcjonalna i zgrabna. Plastik jest trwały, nie tandetny, matowy.
Dostępność głównie w kilku sklepach internetowych, a cena przy małej gramaturze i niskiej wydajności nie prezentuje się atrakcyjnie, ale dla mnie jest adekwatna do jakości. Ja jestem zadowolona, bo jeszcze żaden puder nie dał u mnie takich efektów. Może teraz wypróbuję wersję kompaktową. Ale z pewnością do marki jeszcze nie raz powrócę.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie