Nadszedł czas na kolejną recenzję kosmetyku marki Mac. Tym razem rzecz będzie o planowanej, przemyślanej inwestycji - moim pierwszym pudrze z "wyższej półki". Puder Prep+Prime jest dostępny w wersji prasowanej i sypkiej. Wcześniej bardzo długo miałam puder sypki i miałam ochotę na odmianę, zwłaszcza, że sypańce potrafią czasem narobić bałaganu gdy człowiek się śpieszy. Wybór był przy pełni świadomości, że będzie to mniej wydajna opcja. Coś za coś. W zamian mam zgrabną, poręczną puderniczkę z lusterkiem (lekko oddalającym, więc latwo ujrzeć w nim całą twarz z bliskiej odległości).
Cena tej przyjemności to okrągłe 100zł - nie dawajcie się namówić na jakieś pseudo super puszki w salonie Mac, jak dla mnie są one zwyczajnie do bani. Wydałam 27zł na dwie sztuki, które po paru próbach leżą i się kurzą. Znacznie lepiej sprawdza się przy tym produkcie aplikacja miękkim, puchatym pędzlem. Gramatura tego kosmetyku to natomiast 6,3g. Kartonowe opakowanie tym razem nie zostało utrzymane w matowej czerni, zdecydowano się na lekko błyszczące z fioletowymi i zielonymi drobinkami migocącymi pod odpowiednim kątem światła. Jak dla mnie wygląda to bardzo ładnie, poza tym to coś nowego, a robi dobre, ciągle eleganckie wrażenie.
Puder ten ma tyle zalet, że aż nie wiem od czego zacząć. Przede wszytkim ma on biały kolor i jest całkowicie transparentny. Dla mnie to ogromny plus, bowiem nie widzę potrzeby, aby kosmetyk tego typu dodatkowo dawał skórze kolor bądź krycie - od tego jest podkład. Prep+Prime jest całkowicie niewidoczny na skórze, za to sprawia, że wygląda ona lepiej. Nie podkreśla on włosków na twarzy, nierówności skóry (utrwalam nim nawet korektor pod oczami). Wygładza optycznie skórę, daje jej cudowne, satynowe wykończenie.
W zależności od nałożonej ilości możemy stopniować efekt zmatowienia skóry, ale nigdy nie otrzymamy płaskiego matu, a naturalny, promienny wygląd skóry. Puder minimalizuje błyszczenie się skóry, nawet błysk świeżo nałożonego kremu zneutralizuje. W ciągu dnia nigdy nie dokonywałam poprawek, ale ja ogólnie nie lubię tego robić. Poza tym nie mam tłustej skóry, a mieszaną. W upał, wiadomo, świeciłam się, ale nie aż tak mocno, Prep+Prime trzymał moją cerę w ryzach. Nie bałabym się jednak dokonywać nim poprawek w ciągu dnia, skoro jest całkowicie niewidoczny na skórze.
Jeśli chodzi o jego najważniejsze zadanie, jakim jest przedłużenie trwałości makijażu, tu również spełnił moje oczekiwania. Dotychczas miewałam problemy z trwałością podkładu czy korektora, zwłaszcza, że tu również preferuję bardziej satynowe aniżeli matowe wykończenia., lżejsze, kremowe formuły, które ogólnie chyba gorzej się trzymają na skórze. Przy używaniu Prep+Prime naprawdę odczułam różnicę. O wiele mniejszą ilość produktów wycieram w ubrania czy ręce (uwielbiam dotykać twarzy w ciągu dnia, a także podpierać się ręką), o wiele więcej kolorowych kosmetyków widzę na wacikach przy zmywaniu makijażu. Lepiej utrzymuje się też róż i bronzer. Po prostu sprawuje się wzorowo.
Jak to jednak bywa przy pudrach w kamieniu, okazał się dość niewydajny. Liczyłam się z tym, ale chyba nie aż tak. Fakt, jak niewidoczny jest on na skórze jest zdradliwy - nie żałuję go sobie nigdy, dlatego w sezonie letnim ubywa go dość szybko, gdy bardziej zależy nam na trwałym makijażu. Po trzech miesiącach intesywnego używania ukazało się więc denko. Nie wiem kiedy go skończę, ale od tego zależy czy kupię go ponownie. Jest różnica wykładać 100zł na puder co 4 miesiące, co 6 miesięcy, czy dłużej. Zobaczymy - jak na razie uważam go za swój ideał i polecam go z czystym sumieniem.
Używam tego produktu od: 3 miesięcy
Ilość zużytych opakowań: w trakcie pierwszego