Ostatnio coraz chętniej sięgam po kosmetyki o naturalnym składzie, choć i są u mnie jeszcze produkty, których składy nie są idealne, ale jednak świetnie się sprawdzają. Te kosmetyki o „zdrowszych „ składach z pewnością w tym aspekcie wygrywają, ale z drugiej strony nie zawsze się sprawdzają. To po prostu odwieczna reguła. Jeden kosmetyk działa, inny nie, nieważne czy ma naturalne, czy też mniej odpowiednie składniki. Ale w dzisiejszym świecie przepełnionym chemią warto szukać w swojej pielęgnacji produktów o jak najlepszym składzie.
Pomada zaintrygowała mnie swoim opakowaniem. Pamiętacie film „Kingsajz”? Osoby 30+ na pewno widziały, a przynajmniej o nim słyszały. Dla mnie ta pomada jest jak wyciągnięta ze scenografii tego filmu. Pomadka do ust powiększona 50 razy. Pomysłowe i ciekawe rozwiązanie. A do tego elegancka czerń i minimalna grafika, wręcz jej brak, dla mojego oka ideał. Jest prosto i estetycznie.
Zatyczka, która chroni kosmetyk dobrze trzyma się opakowania, nawet walając się gdzieś w torebce czy walizce w czasie podróży.
Kosmetyk posiada zwartą konsystencję, nie może być inaczej. W końcu wykręcamy go jak szminkę, więc nie może być płynny czy półpłynny. Jest to oczywiście kosmetyk tłusty, ale to w końcu kosmetyk, w którym znajdziemy poza masłem shea kilka olejków, więc nie ma się co dziwić.
Aplikacja nie jest łatwa bo nieco ciągnie skórę, trzeba troszkę docisnąć pomadę do skóry, by cokolwiek na nią nałożyć tego produktu. Delikatne dotknięcie nie daje efektu, a uszkodzony naskórek nie potrzebuje jeszcze by go tak dobijać. W ogóle nie lubię zbytnio naciągać naskórka, który jest podatny na podrażnienia. Rozumiem, że forma produktu wymaga jego twardości, ale w moim odczuciu, dla mojej skóry, jest to problematyczne.
Samo działanie również nie przypadło mi do gustu. Kosmetyk po prostu natłuszcza moją skórę, nie ważne gdzie nakładam. Próbowałam na usta, ale przez moje odwodnienie sam fakt natłuszczenia to za mało, potrzebuję jeszcze działania nawilżającego. Nawet jeślibym stosowała pomadę do ochrony przed chłodem, musiałabym nakładać dodatkowo pod nią coś mocno nawilżającego, a że u mnie sprawdza się na usta tylko maść z witaminą a z Hascolek, która i tak daje mi już warstwę ochronną, to tu pomada nie znajduje zastosowania.
Chciałam przetestować na twarzy, gdy przez nieuwagę podrażniłam naskórek błędną pielęgnacją. Ok., póki ta tłusta warstewka była na skórze, to czułam jakąś ulgę, ale starłam ją kładąc się na chwilę by odetchnąć i nie dość, że pobrudziłam poduszkę, to jeszcze skóra ponownie zaczęłam mnie piec. Poduszki się nie czepiam, ale też kładąc się na noc z takim opatrunkiem na skórze, siłą rzeczy narobimy kłopotu. I pościeli i skórze.
Tak samo było w przypadku skóry na ciele. Póki nie starłam kosmetyku ze skóry ubraniem było w porządku. Chociaż spektakularnego efektu nie zauważyłam. Lekka ulga i tyle. Nic wielkiego. Poza wspomnianym ukojeniem brakuje mi nawilżenia. Gdyby połączyć te dwie właściwości i lepszą wchłanialność kosmetyku, byłoby o wiele lepiej.
Zalety:
- opakowanie
- skład
- zapach słodkich cytrusów
Wady:
- jedynie natłuszcza
- szybko się ściera
- wraz z warstwą znika działanie
- ciągnie skórę w trakcie aplikacji
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie