Na kosmetyk trafiłam przypadkowo w trakcie zakupów w sklepie ze zdrową żywnością i naturalnymi kosmetykami. Nie znając nigdy wcześniej produktów tej firmy postanowiłam wypróbować krem pod oczy. Zaintrygowało mnie opakowanie w formie małej buteleczki z pipetką. Raczej nie przysparza ona problemów, działa bez zarzutu. Mimo wszystko i tak nabiera za dużo produktu w stosunku do tego, ile potrzeba go do nałożenia na ten niewielki obszar, jakim jest skóra wokół oczu. Nie jest to jednak dokuczliwe, bo kosmetyk nie ucieka ze ścianek pipety i nie kapie gdzieś po podłodze, tylko razem z zakrętką wraca do buteleczki.
Opakowanie, które znajduje się w tekturowym pudełku w momencie zakupu, to, jak już wspomniałam, mała buteleczka, powierzchnię której producent zakleił etykietą o szacie graficznej, jak na pudełku – przeważa brąz z zielonym akcentem i czytelne napisy w czarnym kolorze. Widać ile kosmetyku znajduje się w środku, więc jesteśmy w stanie to kontrolować.
Krem – jak nazywa go producent – posiada lekką konsystencję (określiłabym ją raczej jako fluid) w mlecznej barwie. Zapach niewyczuwalny……. Tak samo jak działanie……
Skoro o tym mowa. Producent deklaruje właściwości nawilżające, odżywcze i niwelujące zasinienia. Z tym ostatnim może aż tak bardzo nie walczę – korektor robi robotę. Mnie natomiast przede wszystkim zależy na nawilżeniu (i odżywieniu). Moja skóra jest odwodniona, strefa pod oczami również odczuwa tego konsekwencję, dlatego gruntowne nawilżenie dla mnie to podstawa. Ten produkt jednak nie zaspokaja w żadnym stopniu moich potrzeb. W zasadzie jest, a jakby go nie było. Nakładam na skórę, lekko wklepuję – kosmetyk szybko się wchłania, to plus – i nic nie czuję. Nawilżenia brak, nie mówiąc już o odżywieniu. Po chwili czuję, jak z głębszych warstwa naskórka dochodzi uczucie ściągnięcia. Więc nakładam kolejną warstwę, może teraz zadziała… i nic się nie dzieje.
Tak sobie walczyłam z tym kremem kilka miesięcy. Nie, nie wyrzuciłam go przy pierwszej porażce, ani po tygodniu, czy miesiącu. Potraktowałam go jako produkt „przedkremowy” – zanim nałożyłam na oczy działający krem, traktowałam skórę tym preparatem. Po co? Nie wiem, nie wyrzucę pieniędzy do kosza, a może są tam jakieś składniki, które skóra chętnie przyjmie, choć nie widzę efektu działania. Stwierdziłam, że skoro krem nie szkodzi, to czemu nie. Nie podrażnia, nie roluje się, nie stanowi żadnej przeszkody ani dla kosmetyku pielęgnacyjnego, który nakładam na niego, ani dla makijażu, więc czemu nie. Po kilku miesiącach takich bezskutecznych zabiegów wieczornej pielęgnacji (rano nie chciało mi się z oszczędności czasu nakładać dwóch kosmetyków pod oczy) dobiłam prawie do dna, ale już nie wykończyłam buteleczki do końca. Już mi się po prostu nie chciało. Stwierdziłam, że wyrzucenie odrobiny nieskutecznego kosmetyku to nie taka straszna zbrodnia. Z resztą coraz rzadziej chciało mi się bawić w tą dwuetapową pielęgnację, która nie miała sensu. Przynajmniej nie miałam wyrzutów sumienia, że wywalam pieniądze. Z resztą krem nie jest zbyt drogi.
Nie będę już dalej przeciągać. Nie ma co wymyślać. Krem jest zbyt lekki na potrzeby skóry, która potrzebuje silnego nawilżenia. Dziękuję. Zaspokoiłam swoją ciekawość.
Zalety:
- wygodne opakowanie z pipetką
- nie roluje się
- szybko się wchłania
Wady:
- brak działania nawilżającego
- nie odżywia skóry
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie