Truskawki lubię, maliny tym bardziej. To moje ulubione owoce, nie tylko latem. Mam wkodowany w głowę ich zapach, kolor i smak. Ucieszyłam się, więc gdy pani ze sklepu zielarskiego poleciła mi maseczkę Vianka na pierwsze oznaki starzenia ha ha ha. Ciekawe, jak ona pod moją maseczką jednorazową, to zauważyła? Ale dojrzała i mnie zachęciła do kupna tego produktu. Uczyniłam to skuszona opisanym przez nią działaniem i naturalną zawartością maseczki, w której znajdują się: ekstrakt z owoców truskawek oraz malin, olej lniany, wiesiołkowy oraz kwas hialuronowy.
To miała być kosmetyczna uczta, ale nie do końca się udała. Choć zaczęło się dobrze. Otworzyłam saszetkę, z której wydobyłam maseczkę o gęstej konsystencji, ale nie zbitej czyli takiej, jak lubię. Jej kolor to blady łosoś, pomieszany z wyblakłym różowym, który nawet mi się podobał.
Swoim zwyczajem najpierw sprawdziłam zapach. Czekałam na maliny z truskawkami, ale się nie doczekałam. Zapach maski Vianka do złudzenia przypomina mi koktajl owocowy ze średniej świeżości mleka i takich samych truskawek z mrożonki. Jakby był zwarzony. Gdy to poczułam, to zamiast nakładać maskę na twarz sprawdziłam datę jej ważności, czego przyznaję się bez bicia, nie zrobiłam wcześniej. Byłam przekonana, że jest przeterminowana. Ale moje obawy się nie potwierdziły. Po prostu ta maska ma taki lekko chemiczny, nieładny zapach. Niestety.
Na twarz nakładała się za to bardzo dobrze, nie spływała. Gdy się ją aplikuje pod palcami wyraźnie wyczuwalne są drobinki owocowych pestek.
Co do wydajności. Też nie jest zbyt różowo. Musiałabym zaoszczędzić produkt i mniej go nałożyć na twarz i szyję, aby go wystarczyło na dekolt. Więc pominęłam nakładanie jej właśnie tam.
Uwielbiam kosmetyczne uczty maseczkowe, mam wtedy czas się zrelaksować, ale nie tym razem. Z zegarkiem w ręku czekałam, aż minie 20 minut i będę mogła ją wreszcie zmyć z twarzy. Jej zapach przy każdym ruchu głową docierał do moich nozdrzy i powodował dyskomfort. Po sześciu minutach maska zaczęła lekko „ściągać” moją twarz, a po 15 minutach zauważyłam, że moja buzia niemal w całości ją „wypiła”. A mimo tego, gdy przyszło do jej zmywania, to trochę się natrudziłam. Drobinki bowiem ciężko się zmywały z mojej twarzy.
Byłam ciekawa efektów, tej niezbyt komfortowej w użytkowaniu, maski. Włączyło mi się czarnowidztwo. Oczami wyobraźni już widziałam, że będą żadne. I tu spotkała mnie bardzo miła niespodzianka. Biorąc pod uwagę działanie, to jedna z najlepszych maseczek regenerujących, jakie miałam okazję wypróbować. Równie zadowolona byłam chyba ostatnio tylko z Biedronkowej maseczki z Konopiami.
Przyglądałam się uważnie mojej twarzy przez jakiś czas, aby dobrze ocenić specyfik z Vianka. Moja buzia była wyraźnie, i chcę tu podkreślić to słowo, rozświetlona, ujednolicona, jakby zyskała jaśniejszy koloryt, a do tego nawilżona i bardzo wygładzona, o tym, że przyjemnie miękka i ujędrniona, nie zapominając. Efekt taki utrzymał się przez jakiś czas. Następnego dnia po nałożeniu makijażu (ha ha) wyglądałam naprawdę super!
Podsumowując: Maska z Vianka ma fatalny zapach. Ale działa wyraźnie regenerująco i ujędrniająco. W tym względzie obietnice producenta zostały spełnione z nawiązką. Zastanawiam się tylko czy kupię ją ponownie? I nie jestem pewna. Jest przecież tyle masek do wypróbowania, których aplikacja może być przyjemna od początku do końca. Mimo opisanych przeze mnie wrażeń zapachowych, polecam jednak tę maskę, bo ze względu na efekty jakie daje, jest warta przetestowania.
Zalety:
- Ładny kolor
- opakowanie
- Świetny skład
- Działanie: nawilża, regeneruje, rozświetla, wygładza, ożywia, ujędrnia cerę
- Nie uczula, nie powoduje podrażnień
- Ma fajną, gęstą konsystencję
- Efekt się utrzymuje przez jakiś czas
Wady:
- Cena
- Wydajność, nie wystarcza na dekolt
- Drażniący, nieco chemiczny, brzydki zapach zwarzonych owoców
- Drobinki niezbyt dobrze spłukują się z twarzy
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie