Szczerze,nigdy nie do końca rozumiałam miłości do tego typu maseczek, szczególnie kiedy są klejem do twarzy ;)
Kiedy ma się te 20 parę lat katuje się skórę bezrefleksyjnie, pamiętam czasy ładowania na nią mocno wysuszających alkoholowych kosmetyków żeby pozbyć się wyprysków i szorowania skóry mocnymi peelingami, brak nawilżania, unikanie olei, filtrów a na to kilo szpachli z silikonami żeby wszystko zatuszować i wiele, wiele innych grzechów.
Dopiero z wiekiem, kiedy skóra szybciej pokazuje rezultaty niezbyt delikatnego obchodzenia się z nią,przychodzi refleksja,że może nie tędy droga,jak i z wiedzą jak traktować określony typ skóry.
Każdą skórę cechuje to samo, mało subtelne obchodzenie się przynosi negatywne rezultaty, nie zawsze od razu, co jest złudne, bo przyspieszeniu powstawania niektórych zmarszczek same sobie jesteśmy winne lub zwiększaniu problemu z trądzikiem. I tak,nawet tłusta czy mieszana skóra jak moja w końcu mogą mieć zmarszczki ;).
Przechodząc do maski albo inaczej - czarnego kleju do twarzy, świetnego dla masochistów ;D Nie mam pojęcia co mnie na nią pokusiło, konstencja peel off zawsze wzbudzały we mnie dreszcz odrazy,nie lubię jak coś lepi się w taki sposób do mojej twarzy,nie mówiąc o nakładaniu.
Na fakturę kosmetyków jestem przeczulona, dużo ciężkich podkładów potrafi powodować moje wzdrygnięcie.
Dla przykładu maska Pilaten nie zrobiła zbytnio na mnie wrażenia, ale tu kosmetyk za grosze, a co mi tam zrobię sobie seans BDSM xD. Było to już jakiś dłuższy czas temu, ale wraca do mnie jak koszmar.
Ok,to tak. Jest tania, dostępna w Biedronce, chociaż nie wiem czy nadal,nie interesowałam się.
Kolor czarny,ok czyli mamy tam ten węgiel (moja cera go lubi).
Konsystencja o mamuniu,tego się nie da nałożyć bez frustracji, to po prostu klej, zmywanie go np z dłoni to kosmos. Nieźle się zmęczyłam przy tym.
Zapach zarzuca alkoholem, co dla mnie nie jest dobrym znakiem.
Potem dość długie oczekiwanie do zaschnięcia, skóra piecze jeszcze przed ściągnięciem, a potem mocowanie się żeby ją zdjąć,istne katusze.
Rezultat? Depilacja twarzy, mocno podrażniona i zbyt sucha skóra oraz delikatne usunięcie jakiś zaskórników, zapewne z kilkoma warstwami skóry ;D. Po jakimś czasie rozhulane sebum. Nie, nie,nie to nie jest metoda.
Zdecydowanie lepiej używać kwasowych kosmetyków, które albo raz a dobrze złuszczają naskórek ,albo robią to stopniowo, niacynamidu, czy retinolu, peelingów czy enzymatycznych czy tradycyjnych, glinek, dobrych oczyszczaczy -żeli,mydeł,wybór mamy spory.Nie zapychać skóry czy kosmetykami pielęgnacyjnymi czy kolorowymi.
Po prostu regularnie dbać o skórę czy tłustą czy mieszaną, ze skłonnością do zaskórników żeby ograniczać ich powstawanie, nie mechaniczne wyrywać je z twarzy, bo to jest tak samo doraźne i niweluje problemu jak ręczne ich usuwanie.
Ok,jak chcemy coś na szybko,zdarza się,to nie wiem czy już i ręczne usuwanie zaskórników otwartych nie będzie dla skóry bezpieczniejsze niż ta maska,serio. Chociaż też nie polecam,na pewno nie na własną rękę a już na pewno tych wszystkich wynalazków z Chin,które niby to usuwają wągry,a jak dla mnie męczą skórę.Jak widzę w internecie te wszystkie dziewczyny usuwające wągry jakimiś mini odkurzaczami,to myślę sobie- tak,masz 20 lat,skóra ci się szybko zregeneruje, za 10 lat już nie będzie tak różowo, wszystko wylezie. Może przesadzam,ale wystarczy zagłębić się w to co mówią specjaliści .
Myślę, że jeżeli chcemy mieć mniejszy problem z takimi rzeczami warto po prostu przysiąść dłużej w internetach i poczytać jakie składniki w kosmetykach zwiększają zapychanie, jak, szczególnie wieczorem oczyszczać cerę, jak używać glinek, dobrać metodą prób i błędów kwasy do cery, złotem jest tu też niacynamid (jak do tej pory u mnie wygrywa DIY tonik z niacynamidem i kwasem fitowym plus glukonakton stosowany 3 dni z przerwą 3-4 dni),retinol i sporo innych takich wynalazków.
Oczyszczanie olejami (rycyna wymieszana z olejem np z czarnuszki) kiedy przemęczymy pierwszy wysyp też jest ok, pod warunkiem że po użyjemy czegoś do ich zmycia (nie jestem zwolennikiem tylko ciepłej wody i okładów, tym bardziej,że moja skóra bywa reaktywna a niedokładnie zmycie rycyny może skutkować większym wysypem), może to być delikatna pianka, mocniejsze mydło jak Alepia, może nawet solidny tonik z kwasami. Każdy musi znaleźć swój sposób.
Mój sposób, to właśnie delikatnie oczyszczenie skóry olejami, potem ich zmycie pianką czy Alepią, wspomniany tonik a kiedy mam od niego przerwę tylko hydrolat lub aplikacja na wstępnie spłukaną wodą twarz maski z glinki, kosmetyki z niacynamidem również, plus nawilżanie serum i kremami jak najmniej zapychajacymi a na noc jeszcze warstwa olei na hydrolat (takich co regulują sebum ale i pielęgnują). Zimą też retinol. Wszystko zależne od potrzeb,a moje po 30 stce się zmieniają,coraz mniej sebum w stronę potrzeby nawilżania i odżywiania.
Łączy te metody jedno -delikatne, ale regularne i skuteczne obchodzenie się ze skórą, po 30stce szybciej widać efekty odwrotnego stosowania.
Nie ma szans, że do tej maski kiedykolwiek wrócę, cena może i ok, ale efekty do aplikacji i męki z nią związanej nie warte zachodu.
Zużyłam 1,5 opakowania na raz, ciężko wyciąga się ją z opakowania.
Zapach niezbyt apetyczny.
Ma u mnie 2 gwiazdki max,dwie bo coś tam robi,ma ten węgiel,lukrecję,ma niską cenę,ale reszta to pomyłka.
Zalety:
- Cena, węgiel i lukrecja w składzie.
Wady:
- Jest ich mnóstwo:
- trudna aplikacja,
- konsystencja kleju,
- podrażnianie skóry,
- trudne ściąganie jej okupione dużym bólem,
- niewielkie oczyszczenie,
- zbyt inwazyjne działanie pod względem technicznym.
- Nieznaczne niwelowanie doraźnie problemu, ze zbyt gwałtownym dla skóry traktowaniem, co może dać skutek odwrotny od zamierzonego.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie