Wizja czekoladowego relaksu działającego na zmysły zdecydowanie do mnie przemówiła i zaintrygowana sięgnęłam po ten stosunkowo mało znany produkt. Przed zakupem zerknęłam na ogólne oceny i uspokojona wysoką średnią złożyłam zamówienie. Cóż... nie jest to peeling fatalny, jednak moim ulubieńcem też nie zostanie.
NA PLUS OCENIAM:
+ Opakowanie. Porządnie prezentujący się słoiczek zabezpieczony naklejką i sreberkiem. Wstydu jako ewentualny prezent darującemu nie przyniesie.
+ Szata graficzna. Swoje opakowanie kupiłam już z nową szatą graficzną, więc etykieta u mnie też ma kolor czekolady, co tylko dodatkowo potęguje zainteresowanie motywem czekolady.
+ Skład - krótki, naturalny i konkretny. Cukier trzcinowy, masło shea, różowa sól himalajska, olej makadamia, olej z awokado, masło mango, olej z kokosa, ziarno kakaowca, witamina E. Nic zbędnego ani wątpliwego (moim zdaniem oczywiście).
+ Działanie. Konkretny peeling z pokaźnymi drobinami. Dzięki dużej zawartości olejów nie podrażnia, a na suchej skórze zachowuje się stosunkowo delikatnie.
+ Obecność szpatułki - choć ukryta wewnątrz konsystencji w pierwszej chwili mnie zaskoczyła (kogo by nie zaskoczył wystający z brązowego scrubu dziwny biały element). Mnie osobiście się nie przydała, ale doceniam dbałość producenta o takie kwestie (gdyby producenci kremów do twarzy w słoiczkach też przywiązywali do tego wagę, byłoby idealnie).
MINUS OTRZYMUJĄ:
- Szkło, z którego wykonano opakowanie. Z jednej strony doceniam wykorzystanie tu porządnego szkła (co ujęłam już wyżej w zaletach), ale z drugiej w praktyce i w tej konkretnej odsłonie... to jednak nie działa. Słoiczek był zbyt ciężki i śliski, co tylko potęgowało obawy o jego wyślizgnięcie się z rąk. Przy suchych dłoniach nie ma większego problemu, jednak przy mokrych komfort stosowania gwałtownie spada.
- Nakrętka. Niestety jest ona nie tylko śliska, ale też pozbawiona na zewnątrz jakiegokolwiek punktu zaczepienia (szorstkości, wgłębienia etc.). Otwieranie i tak ciężkiego słoiczka mokrymi rękoma to istna mordęga.
- Zapach... Na początku przez chwilę faktycznie jest czekoladowy, choć bardziej w stylu suchego napoju kakaowego w żółtym opakowaniu znanej marki niż pysznej gorącej czekolady. Później to niezidentyfikowany, absolutnie niekojarzący się z niczym dziwny aromat. To zdecydowanie nie jest to, czego się spodziewałam. Płynna czekolada, nawet gorzka (a taką deklaruje producent scrubu), potrafi pachnieć przepięknie i głęboko. Tu tego po prostu nie było.
- Tłusta warstwa. No niestety pozostawiona przez ten peeling powłoka jest wyraźna i odczuwalna. Producent chwali się, że dzięki temu nie trzeba korzystać później z balsamów, jednak ja mam w takich sytuacjach poczucie skóry nie tyle pielęgnowanej, co po prostu niedoczyszczonej. Wolę aksamitne wykończenia, nie tłuste, które przy kontakcie z wodą spływają na żółto-pomarańczowo.
- Zbyt wysoka cena. Za kwotę 45 złotych spodziewałam się znacznie wyższego komfortu stosowania. Tolerancja dla tłustej warstwy to kwestia indywidualna, ale już choćby w zapachu oczekiwałam znacznej większej finezji - czekolady, która nawet mimo gorzkiego charakteru zachwyci swą głębią i naturalnością.
PODSUMOWANIE:
Stosując ten scrub zamiennie z innymi, doświadczyłam ciekawego dysonansu. Z jednej strony kosztował z nich najwięcej, a z drugiej to on był dla mnie najbardziej problematyczny w użyciu. Nie było najgorzej, jednak po tym czekoladowym scrubie spodziewałam się znacznie przyjemniejszych doznań.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie