Wyjątkowe połączenie olejków i ekstraktów, o nietuzinkowym zapachu.
Na temat Uzdrovisco'a słyszałam wiele, a firma już dawno temu przyciągnęła mój wzrok na sklepowych półkach. W tamtym czasie miałam zbyt wiele produktów do testowania, a że lubię sprawdzać ich działanie seriami to chwilę odczekałam i przy okazji promocji nabyłam m.in. olejową esencję i całodniowy krem nawilżający. Następnie systematycznie poszerzałam swoją kolekcję o kolejne produkty.
Uzdrovisco to nasza rodzima marka specjalizująca się w produkcji kosmetyków naturalnych. Mają być one "uczciwą roślinną, biologicznie aktywną pielęgnacją opartą na selektywnych, starannie dobranych "esencjach" roślinnych". Wykorzystane składniki są certyfikowane, wysoce aktywne, a przede wszystkim zastosowane w maksymalnej dawce, co powinno przyczynić się do widocznych rezultatów.
Na stronie firmy można wyczytać, że zasługują na miano fitoceutyków, czyli związków aktywnych biologicznie, które występują wyłącznie w roślinach i wykazują silne właściwości chroniące oraz wzmacniające. Moja skóra wymaga odpowiednio dobranej pielęgnacji anti – ageing, kocha oleje i wszelkie naturalne kombinacje. Jest typu mieszanego, z jednej strony skrajnie sucha, z drugiej (nos, broda) skłonna do przetłuszczania. Czasami kapryśna z tendencja do zapychania. Każdy upływający rok odejmuje jej jędrności i stopniowo pogłębia zmarszczki mimiczne.
OPAKOWANIE I WNĘTRZE
Opakowanie jest skromne, papierowe, utrzymane w jasnej tonacji ale niebywale piękne. Na froncie umieszczono nazwę, małe zdjęcie kwiatu maku, opis co to za produkt i jakie ma działanie. Na bocznych ściankach, chwytliwe hasła i cytaty. Dodatkowo: dla kogo jest przeznaczony, jak wpłynie na skórę oraz sposób użycia. Z tyłu wyczerpująco opisano działanie poszczególnych składników. Pudełko przed pierwszym otwarciem (od góry i dołu) chronią przezroczyste, rozmiarowo niewielkie, naklejki. Byłoby widoczne gdyby ktoś przed nami, próbował dostać się do środka.
Chwilę skupię się na kartonie, jego projekt zasługuje na przynajmniej odrobinę uwagi. Większość kosmetyków posiada zabezpieczenie przed stłuczeniem, a jedynie nieliczne nie potrzebują do tego celu całej ryzy papieru. Firma przemyślała konstrukcję, tworząc prosty acz skuteczny wzór. Jeden element na górze kartonu, jak i jeden na dole, mają inny kształt, dzięki czemu po złożeniu, tworzą coś na wzór stelażu. Zawartość „nie lata” w opakowaniu, usztywnienie chroni przed zgnieceniem i nie generuje większych odpadów.
Butelkę wykonano z półprzezroczystego ciemnego szkła o pojemności 30 ml i zakończono pipetą. Esencja ma wyjątkową konsystencję i totalnie adekwatny opis. Produkt jest oleisty – przy czym pozbawiony tego charakterystycznego ciężaru i lepkości, a wzbogacony o ekstrakty. Należę do grupy konsumentów lubiących naturalne oleje. Stosuję je regularnie, w pewnych odstępach czasu i różne, w zależności od okolicznościach. Do codziennej pielęgnacji bywają po prostu zbyt ciężkie i za długo się wchłaniają. Dlatego częściej np. w zimie – niewielką kroplą „domykam” kremy lub rzadziej (choć regularnie) wykonuję masaż całej twarzy. Dalej jest to tak naprawdę ostatni krok w mojej pielęgnacji. W przypadku esencji jest odwrotnie. Zawiera olejową mieszankę, a stosuje się ją jak serum, czyli bezpośrednio przed kremami. Sama konsystencja nie wadzi nawet w lecie i oczywiście pora aplikacji także ma znaczenie. Typowa wieczorna pielęgnacja sprawia, że do rana elegancko wszystko się wchłania.
Pierwsze zastosowanie sprawiło mi wyjątkową przyjemność. Zapach zdawał się być wyraźny i na tyle określony, by można było rozróżnić pojedyncze nuty. Jak się później okazało, wcale nie było to takie łatwe. Przyznam się, że intensywnie wysilałam szare komórki i solidnie kopałam w bezkresie pamięci, tak by jak najwłaściwiej uchwycić i przelać na papier to co czuję. Raz pojawiało się wyraźnie i już prawie miałam nazwę na końcu języka, gdy następnie odnosiłam wrażenie, że ucieka i przypomina mi coś zupełnie innego. Delikatny aromat kwiatów miesza się ze słodyczą i czymś bliżej nieokreślonym. Zapach przypomina mi lata dziecięce i wakacyjną – letnią porę roku. Zamykając oczy czuję się tak, jakbym spacerowała po łące. Jest ona usiana kwiatami i różnymi gatunkami ziół, a wiatr z okolicznych pół i sadów, przynosi woń zboża
i kwiecie z drzew owocowych. Z jednej strony zapach jest mocno kwiatowy. Z drugiej zaś bywa, że do nosa zbliża się coś co do złudzenia przypomina mokry od letniego deszczu, taki już trochę zalegający na polu, stóg siana. Muszę przyznać, że taka kompozycja nie każdemu może pasować. Aromaty są bardziej słodkie niż orzeźwiające, z lekko cierpką jakby korzenną nutą. Dla mnie była to ogromna niespodzianka, nie tylko ze względu na sam zapach ale raczej to co mi przypominał.
Butelkę zakończono pipetą, która jednocześnie pełni funkcję zakrętki. Dzięki temu aplikacja staje się łatwa i higieniczna. Połączenie oleju i esencji umożliwia nakładanie odpowiedniej ilości kropel, bezpośrednio na twarz i dekolt. Nie ma potrzeby, a nawet nie warto nanosić uprzednio na dłonie. Kosmetyk nakładałam wieczorową porą, po dokładnym oczyszczeniu, a tuż przed dalszą pielęgnacją. Producent podkreśla że może być stosowany zarówno samodzielnie jak i pod kremy ale ważne jest by podczas aplikacji unikać rozciągania skóry. Ma to sens, ponieważ wchłania się zdecydowanie szybciej niż olej i pozostawia lekki film. Mój sposób polegał na nanoszeniu kilku kropel na całą twarz, łukiem pod oczy oraz w okolice dekoltu. Przeprowadzałam wtedy lekki i bardzo krótki masaż palcami, a następnie przechodziłam do zdecydowanie dłuższego wklepywania i rolowania np. jadeitowym wałkiem.
Esencja potrzebuje chwili na wchłonięcie, mniej niż olej, jednak znacznie więcej niż hydrolat. Najprawdopodobniej za pierwszym razem zachowałam zbyt krótki odstęp czasu, ponieważ krem zaczął się grudkować pod palcami. Problem rozwiązałam dwojako. Gdy się śpieszę, wtedy krem nakładam w mniejszej ilości i praktycznie bez większego wcierania (jak maskę). Gdy mam możliwość się zrelaksować, serum rozprowadzam poprzez masaż, przy pomocy jadeitowego wałka. Taka technika jest niezwykle przyjemna i dodatkowo wzmacnia działanie pielęgnacyjne.
DZIAŁANIE I SKŁAD
Kompozycja składników jest wyjątkowa, naturalna i pozbawiona konserwantów. Listę otwierają oleje: ze słodkich migdałów, następnie kokosowy i COŚ z czym spotkałam się po raz pierwszy /Pseudozyma epicola/apricot/kernel oil/olive fruit oil/sweet almond oil/angelica gigas root extract ferment extract filtrate/, występujący też pod nazwą fermentoil Angelica. Owo COŚ wymagało rozszyfrowania i bliższego zapoznania się z tematem. Ta długa i zaskakująca nazwa, jest niczym innym jak wyselekcjonowaną kompozycją różnych olejów i ekstraktów roślinnych, które dzięki działaniu odpowiednich mikroorganizmów poddano procesowi fermentacji.
Występują różne rodzaje fermentacji, a sam proces znany jest od wieków. W dużej mierze, jest to sposób utrwalenia żywności ale przy okazji uzyskuje się ten charakterystyczny i ceniony smak. Począwszy od warzenia piwa, przez wyrób pieczywa, przetwory mleczne, aż po produkty mięsne, ryby czy kwaszone warzywa. Podobno nawet 1/3 naszego obecnego pożywienia składa się z produktów poddanych procesowi fermentacji, choć nawet nie jesteśmy tego świadomi. Po za walorami smakowymi i naturalną konserwacją – kiszenie aktywuje ogrom cennych dla naszego organizmu właściwości. Najprostszym i dobrze znanym przykładem, może być ogórek kiszony. Warzywo samo w sobie zawiera witaminy, kwas foliowy, przeciwutleniacze i różne minerały, które korzystnie wpływają na funkcjonowanie organizmu. Jednak gdy zostanie on poddany fermentacji, w tym przypadku mlekowej, zmienia swój skład chemiczny, a nawet wartość energetyczną.
Gubi kalorie, ma ich mniej niż świeży ogórek, poprzez to że cukier został przekształcony w kwas mlekowy. Dzięki temu jego spożywanie usprawnia procesy trawienne, korzystnie wpływa na mikroflorę jelitową oraz wzmacnia ogólną odporność organizmu.
Wracając do sedna. Oleje i ekstrakty odpowiednich roślin wykazują wspaniałe właściwości, jednak poddane fermentacji zmieniają się jeszcze bardziej m.in. zyskują na przenikalności, stają się jakby mniej tłuste lub łatwiej emulgują (niemieszalne substancje łatwiej się łączą). W Olejowej Esencji zastosowano kompozycję tzw. fermentoil Angelica, w skład której wchodzą: oleje z pestek moreli, słonecznika, słodkich migdałów, oliwa z oliwek i wręcz magiczny ekstrakt z korzenia Arcydzięgla /Angelica Gigas Root Estrakt/.
Roślina znana jest ze swoich właściwości już od czasów starożytnych. Należy do rodziny selerowatych, czyli tej samej co m.in.: marchewka, seler czy pietruszka. Posiada liczne odmiany
i występuje w wielu krajach. W starożytności uważana była za panaceum na wszystkie choroby, otrzymała nawet status magicznego ziela.
Roślinę można też spotkać pod różnymi nazwami, zwyczajowymi i ludowymi, najpopularniejsze to dzięgiel lekarski, angelica, anielskie ziele lub anielski korzeń. Ziele znały ludy nordyckie i Lapończycy, w Islandii (odmiana Arctic Angelica) traktowany był wręcz jako żeń – szeń północy, w Azji (Angelica Gigas, Angelica Sinesis, Dang Quai) wykorzystywany był w tradycyjnej medycynie.
W średniowieczu przypisywano mu moc zwalczania chorób zakaźnych i wszelkich plag nękających ludzkość. Miał odpędzać diabelskie siły, dodawać energii wigoru, wzmagać waleczność/odwagę i poprawiać płodność. Wikingowie zabierali go ze sobą na wyprawy wojenne (np. w postaci nalewki), mnisi uprawiali w przyklasztornych ogródkach – nazywając „Zielem Św. Ducha”, w tradycyjnej medycynie wschodu, wykorzystywany był w łagodzeniu dolegliwości związanych z menopauzą, anemią i bólami menstruacyjnymi.
Bardzo zaciekawił mnie temat, więc zaczęłam konfrontować dawne wierzenia z aktualną wiedzą i badaniami. Musi przecież być jakiś powód dla którego ziele obrosło taką legendą i to bez względu na kraj z którego pochodziło. Wysnułam też wniosek, że pomimo tylu odmian istnieje jakiś wspólny mianownik. Przestała mnie dziwić fascynacja przodków, gdy odkryłam że Arcydzięgiel naprawdę wspomaga procesy trawienne, wykazuje działanie rozkurczająco na mięśnie gładkie – czyli pośrednio działa przeciwbólowo, a także dzięki podobieństwu do waleriany, lekko uspokaja. Olejek ma właściwości bakteriobójcze, grzybobójcze i znieczulające. Wywar z korzenia łagodzi świerzb, swędzenie skóry i stany zapalne.
Odnoszę wrażenie, że na stronie producenta opis właściwości został lekko spłaszczony, z kolei ja - aż za mocno go rozbudowałam. Jednak by całościowo objąć to cudo, nie jestem w stanie mówić o nim krótko. Arcydzięgiel faktycznie łagodzi stany zapalne i przekonałam się o tym na własnej skórze. Tak jak wspomniałam wyżej, mam cerę mieszaną, w strefie tłustej zatyka się niemiłosiernie, z kolei w suchej dochodzi wręcz do podrażnień. Czasami tworzą się suche swędzące i zaognione placki. Olejowa esencja pozwoliła mi odnaleźć równowagę. Połączenie ziół z odpowiednimi olejami wygładziło i ukoiło skórę.
Pewną sytuację muszę jednak opisać. Mianowicie pierwsze 2 tygodnie nie należały do ciekawych. Stosując nowy produkt pielęgnacyjny robię to poprzez zmianę całej serii, bądź zostawiam sprawdzone produkty, a zmieniam/dodaję po jednej nowości. Robię tak ze względu na wykluczenie lub potwierdzenie co mi szkodzi, a co pomaga. Tak było i w tym przypadku. Pozostawiłam sprawdzone preparaty do oczyszczania twarzy (żel, tonik, peeling innych firm), a dodałam serum i krem z Uzdrovisko'a. Przez te 2 tygodnie, skóra była gładka i miękka, jednak niemiłosiernie mnie wypryszczyło, zwłaszcza w strefie T. Nie były to bolące, zamknięte zaskórniki lecz takie małe ropne punkty, próbujące wydostać się na powierzchnię. Postanowiłam przetrwać ten etap, ponieważ twarz sprawiała wrażenie dobrze nawilżonej i nie była w żaden sposób podrażniona. Najpawdopodobniej moja skóra w taki sposób się aklimatyzowała i regulowała, później podobne problemy nie występowały.
Następny na liście INCI występuje Skwalan /Squalane/ - który to jest lipidem skórnym. Naturalnie wchodzi w skład sebum, a poprzez tworzenie filmu chroni przed czynnikami zewnętrznymi. Wraz z wiekiem jego poziom znacznie się obniża. Wśród wielu właściwości prym wiodą: głębokie nawilżenie, okluzja (poprzez uszczelnienie bariery hydro – lipidowej) i regulacja wydzielania sebum. Faktycznie coś się zadziało w tym kierunku. Moja twarz przestała się tak widocznie dzielić na strefy. Granice między miejscami pustynnie suchymi, a tłustymi jakby się zatarły.
Kolejnym składnikiem, którego wcześniej nie znałam jest olej buriti /Mauritia Flexuosa Fruit Oil/. Otrzymywany „na zimno” z pulpy owocu palmy amazońskiej. Niezwykle bogate źródło karotenoidów i tokoferoli. Bywa nazywany naturalnym antyoksydantem i filtrem przeciwsłonecznym. W kosmetyce stosowany jest do zabiegów odmładzających, regenerujących
po ekspozycji słonecznej, a także w celu regeneracji bardzo suchej i zniszczonej skóry.
Następnie, wszem i wobec kojarzący się z latem i łąką – mak polny – a dokładnie jego ekstrakt /Papaver Rhoeas Extract/. Działa przeciwzapalnie, nawilża skórę i usuwa objawy zmęczenia. Regularne stosowanie esencji i masaż chłodnym wałkiem jadeitowym, pomogły mi zniwelować poduchy pod oczami oraz pozbyć się zasinień. Efekt nie występuje od razu. Należy uzbroić się w cierpliwość i być systematycznym. Rezultaty są spektakularne. Początkowo skóra wokół oczu zdaje się być jedynie mocniej nawilżona, sprawiając tym samym wrażenie bardziej elastycznej. Później dzieją się cuda.
Bliżej końca znajdziemy jeszcze oleje: arganowy /Argania Spinosa Kernel Oil/, z passiflory (ciekawostka: passiflora jadalna to marakuja), witaminę E /Tocopherol/, a na samym końcu: emolient w postaci Glyceryl Caprylate i perfum.
PODSUMOWANIE
Olejowa esencja jest dla mnie odkryciem roku. Zużyłam już kilka opakowań i wiem że będę kupować następne. Polecam skórze mieszanej jak i suchej. Zwłaszcza odwodnionej i tracącej na elastyczności. Może przypaść do gustu: młodym obliczom (z pierwszymi oznakami starzenia), jak i starszym, na których nieestetyczne cienie dodają lat. Regularne i dłuższe stosowanie daje ogromne efekty. Nie jest to produkt bankietowy, działanie nie jest na już, na teraz i nie polega na kamuflowaniu niedoskonałości. Regeneracja jest długofalowym procesem. Esencja po prostu potrzebuje czasu. Stany zapalne zostają wyciszone, cera nabiera blasku, znikają zasinienia w okolicach oczu. Poprzez silne nawilżenie, zmarszczki zostają ukryte. Znika suchość i w pewnym stopniu wiotkość. Chociaż palce dają radę na samym początku, tak polecam rozważenie zaopatrzenie się w wałek jadeitowy lub inny masażer. Taki duet nie ma sobie równych.
O ile cena jest pojęciem względnym, tak nawet regularna w zestawieniu z wydajnością zdaje się być adekwatna. Często można dorwać w promocji za +/- 34 złote i gdy nadarzy się taka okazja to robię zapas.
W mej ocenie esencja współgra ze wszystkimi produktami do malowania. Pudry się nie rolują ani nie ważą, odnoszę nawet wrażenie ze zastosowanie korektora pod oczy nie przesusza skóry już tak bardzo. Polecam także tym którzy chcieliby spróbować „olejowania” jednak boją się tej ciężkość i długiego wchłaniania. Propozycja od Uzdrovisko'a jest niezłą alternatywą. Zawiera w sobie bogactwo olei podanych w trochę innej formie, dzięki fermentacji zyskują na lekkości, więc i sama pielęgnacja zdaje się być przyjemniejsza.
Zalety:
- Certyfikowane naturalne składniki, brak
- konserwantów.
- Estetyczne i solidne opakowanie, brak
- celofanu.
- Higieniczna aplikacja.
- Brak składników pochodzenia
- zwierzęcego, normy ISO i ProEco.
- Przejrzyście opisane składy i działanie.
- Lekka konsystencja.
- Łagodzi podrażnienia i świąd skóry,
- polecana dla cer wrażliwych i atopowych.
- Głęboko nawilża i poprawia płaszcz hydro
- lipidowy.
- Uelastycznia skórę.
- Niweluje zasinienia pod oczami i
- zmniejsza worki.
- Wspomaga regulację sebum.
- Odżywia, wygładza i zmiękcza.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie