Z racji, że moja cera jest mieszana z dużą skłonnością do przetłuszczania i zanieczyszczania, to peelingi w mojej pielęgnacji stanowią niezbędny krok. Potrzebuję ich do dogłębnego oczyszczenia, wygładzenia i zmatowienia cery. Zależy mi przede wszystkim na skuteczności, więc akurat forma nie jest dla mnie najważniejsza - testuję zarówno peelingi mechaniczne, jak i enzymatyczne czy inne kwasowe. Ten peeling od Mokosh kupiłam na fali zaufania do marki, której kosmetyki w większości mi się podobają. Akurat z tym produktem trafiłam gorzej. Nie będzie to mój faworyt, według mnie jest zbyt mocny i nawet moja wytrzymała na wiele skóra bywała po nim lekko podrażniona.
Peeling ma postać gęstego białego kremu, w którym na pierwszy rzut oka nie dostrzega się widocznych drobinek. Jest ich jednak mnóstwo, ale są - tak samo jak krem - w białym kolorze, więc grudki i drobinki czuć dopiero pod palcami i na skórze. Peeling jest dość gęsty, nie rozwadnia się w kontakcie z wodą i taką pastą można wyszorować twarz.
Podczas pierwszego używania przeżyłam trochę szok. Ała, jakie te drobinki są ostre! Nie jest to w sumie nic dziwnego, bo są to drobinki korundu, które zazwyczaj dają uczucie jak drobno zmielone szkło. Stosowałam czasem jednak peelingi z korundem do twarzy i zazwyczaj jakoś ich siła była wyważona poprzez gęstą, miękką konsystencję albo dodatek jakichś substancji łagodzących. Ten peeling od Mokosh to jednak srogi zawodnik. Aż czuć jak szoruje po skórze, odradzam skórom wrażliwym, bo można sobie zrobić krzywdę. Ja mam dość grubą i wytrzymałą skórę, a i tak czasem miałam poczucie jakbym szorowała ją papierem ściernym. Peeling stosowałam rzadko i z wielką uwagą, powoli, bez nacisku, aby nie zrobić sobie krzywdy. Zazwyczaj się to udawało, ale i tak często po umyciu miałam zaczerwienioną skórę w niektórych miejscach i czułam, że jest mocno napięta.
Peeling łatwo się zmywa i to na pewno jedna z zalet. Wystarczy ciepła woda i pasta z drobinkami szybko znika ze skóry, zostawiając ją matową i bez wyczuwalnej warstwy. Trzeba przyznać, że peeling świetnie oczyszcza i wygładza. Żadna sucha skórka się nie ostanie, produkt wygładza maksymalnie i skóra po nim jest naprawdę idealnie gładka. Czyści pory skóry, lekko matuje i trochę podsusza, co skutkuje nieco mniejszym wydzielaniem sebum, przynajmniej przez dłuższą chwilę po zastosowaniu. Niestety jest na tyle silny, że nawet dla mnie to było za dużo i sięgałam po niego raz lub dwa w miesiącu, a częściej stosowałam inny, łagodniejszy peeling.
Skład jest krótki i nieskomplikowany, więc to na pewno plus dla tych, którzy lubią naturalne kosmetyki. Podobał mi się też zapach - nieco różany, mocno kwaskowaty, ale bardzo odświeżający i pobudzający.
Słoiczek wygląda elegancko, jest zrobiony z ciemnego szkła i dobrze się z niego korzysta. Jedyne na co trzeba uważać, to żeby peeling nie dostał się na miejsce gdzie nakładamy zakrętkę, po przy zamykaniu drobinki zgrzytają i powodują, że gorzej się zakręca (no i nieprzyjemnie sucho skrzypi, jakby ktoś nasypał tam piasku).
Jest to peeling tylko dla gruboskórnych. No i dla tych, którzy naprawdę lubią mocne zdzieranie bez litości ;) Pomimo, że udawało mi się z jego pomocą uzyskać czystą, jaśniejszą i gładką cerę, to jednak było to okupione nieprzyjemnym uczuciem suchej i zaczerwienionej skóry. Zazwyczaj po chwili to uczucie znikało, no ale jednak dla mnie to zbyt agresywny produkt. Ja do niego nie wrócę, za bardzo musiałam przy nim uważać, żeby nie zrobić sobie krzywdy.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie