Schwarzkopf Gliss Bio-Tech Restore, Weekly Therapy Intensywna odżywka do włosów delikatnych i podatnych na zniszczenia

Saszetkę w zielonych barwach z elementem różowego kwiatu odpowiadających całej serii Bio-Tech Restore z czarną zakrętką, bardzo pojemną mimo swoich niewielkich gabarytów kupiłam w Biedronce za 5 zł. Zapach różany, trochę mniej intensywny niż w przypadku ekspresowej odżywki w sprayu, dla mnie nie jest już tak agresywny i kłujący w oczy, jednak nadal nie jest to najmilsza woń. Konsystencja gęstej odżywki z masą drobinek, w dotyku przypomina mechaniczny peeling trychologiczny, podobnie również sprawdza się na włosach, bo plącze je i kołtuni. Aplikowałam wczesując przy pomocy grzebienia na długości, spłukując włosy niemiłosiernie się zbijały w kosmyki przypominające dredy, długo wypłukiwałam wszystkie drobinki. Miałam niewielkie trudności w rozczesywaniu, po wysuszeniu loki były bardzo błyszczące i miękkie, jednak po kilku godzinach partie nad karkiem zaczęła się plątać, a okolice zakoli mocno 'wstały', nie mogłam ich ułożyć ani wygładzić. Na drugi dzień włosy były już mocno sfilcowane, mogłam pomarzyć o bezbolesnym rozczesaniu. Stwierdzam, że ta seria nie pasuje mi pod względem uzyskanych efektów i drażniącego zapachu, więc już nigdy więcej nic z niej nie kupię, choćby kosmetyk kosztował grosze.

Kosmetyk jest zamknięty w małej tubce z odkręcaną nakrętką, dzięki czemu wygodnie dozuje się produkt. Po otwarciu urzeka nas piękny zapach. Konsystencja w sam raz - nie była zbyt zbita, ani też nie lała się przez palce. Po użyciu można było zauważyć, że włosy są miękkie w dotyku, jedwabiste, pięknie błyszczą. Do tego łatwo się je rozczesywało, były ujarzmione i nie przetłuszczały się szybko. Jedno opakowanie starczy na 2/3 razy w zależności od ilości używanego produktu jak i długości włosów.

Chciałam przetestować odżywki z tej serii już jakiś czas temu, ale jakoś to odkładałam, aż znalazłam tę na wyprzedaży w holenderskiej drogerii za euro. Wtedy się już nie wahałam. Urocze maleńkie opakowanie i przecudowny zapach. Byłam mocno zdziwiona, że odzywka zawiera peelingujące drobinki i zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie powinno się jej stosować przed myciem włosów, jako peelingu, ale chyba nie. Po jej zmyciu włosy były lejące się, jedwabiście gładkie i ujarzmione. Saszetka wystarczyła mi na 2 obfite użycia, ale może dałoby radę i na 3.

Zakupiłam odżywkę, kiedy moje włosy były w gorszej kondycji, potrzebowałam również produktu na wyjazd, więc małą saszetka była idealna. Jestem jednak rozczarowana, bo produkt nie zadziałał wiele na mojej głowie. Włosy nie są w lepszej kondycji, odżywka jest raczej słabiutka, do normalnych włosów, z suchymi sobie nie poradzi. W środku są granulki, jakby pumeksu, dla mnie kompletna bzdura, drobinki nie rozpuszczają się, tylko brudzą włosy. Uważam, że za tak małą pojemność, cena jest bardzo wysoka. Nie polecam

Super terapia dla włosów, ale żałuję, że tylko na tydzień. Po jej użyciu włosy wyglądają przepięknie, są sypkie i błyszczące. Zapach jest genialny, a konsystencja robi również masaż głowy. Opakowanie wygodne w użyciu.

Kurację z serii Bio Restore zakupiłam po wypróbowaniu tej samej pozycji z linii Supreme Length. Tamtą bardzo lubię, więc dla odmiany postawiłam na inną wersję, którą moje włosy również polubiły. Ma tutaj niezbyt pochlebne opinie, ale na moich niefarbowanych, naturalnych włosach średnioporowatych od kilku miesięcy traktowanych henną sprawdza się naprawdę nieźle. Używam jej zawsze kiedy chcę wygładzić włosy, dodać im blasku i niesamowitej miękkości – z tym radzi sobie fenomenalnie. I ten jej zapach – wprost cudowny! OPAKOWANIE Opakowanie to tubka- saszetka z grafiką charakterystyczną dla całej serii w biało-zielono-różowej kolorystyce. Na przedniej stronie wypisane są najważniejsze cechy produktu. Z tyłu znajduje się dokładny opis i sposób użycia. Saszetka wygląda estetycznie i samo opakowanie przypadło mi do gustu – jest małe, kompaktowe i zawsze można mieć je pod ręką. Zawiera 50 ml maski, co idealnie wystarcza na kilka aplikacji nawet przy dłuższych włosach (mam włosy do połowy pleców i użyłam 1 saszetki 3 razy = całkiem niezły wynik jak na takie maleństwo). Produkt z łatwością można zużyć do końca – wystarczy wycisnąć resztki lub po prostu rozciąć saszetkę. Saszetka przypomina produkty spożywcze, więc najlepiej trzymać ją z dala od najmłodszych. MASKA Maseczka ma postać dość białego aksamitnego kremu z mnóstwem brązowych drobinek – z wyglądu przypomina mi nieco peelingi mechaniczne o kremowej formule. Te drobinki właśnie to puder roślinny kryjący w sobie bogactwo składników odżywczych, choć tak naprawdę na początku sceptycznie podchodziłam do tego urozmaicenia maski i nie widziałam jakiegoś głębszego celu ich obecności. Zapach po wyciśnięciu maski z opakowania jest bardzo przyjemny. To piękna, subtelna kwiatowa woń w której dominuje szlachetna róża, utrzymuje się na włosach do kolejnego mycia, co bardzo mi odpowiada, bo przypadła mi do gustu. Maseczkę łatwo rozprowadzić na włosach dzięki gęstej konsystencji, bo nie spada gdzie popadnie a tym samym ie utrudnia tego procesu. Jest to produkt ekspresowy – producent zaleca aplikację na 2-3 minuty, ale ja z reguły trzymam ją nieco dłużej. Łatwo się spłukuje, dzięki czemu mam pewność, że nie obciąży moich cienkich włosów. Włosy po jej użyciu są dociążone sypkie i delikatne w dotyku. Są aksamitnie miękkie i pełne blasku – za to uwielbiam tą maskę! Cena regularna jest dość wysoka (kupiłam ją najpierw w cenie regularnej za 14,99 zł, potem kolejne opakowania już w promocji za ok. 7 zł, co jest już bardziej przystępną ceną biorąc pod uwagę małą pojemność). Jest to produkt do stosowania raz w tygodniu, więc taka jedna saszetka to ok. 3 tygodnie. Myślę, że produkt jest wart uwagi, ale jak widać nie u każdego się sprawdza. PLUSY ładne i praktyczne opakowanie miękkość, dociążenie wygładzenie, blask przyjemny zapach praktyczne opakowanie dobra konsystencja łatwa aplikacja produkt ekspresowy MINUSY wysoka cena regularna

Dla mnie ten produkt to odkrycie! Moje suche, zniszczone włosy już po jednej aplikacji stały się lśniące i wygładzone. Sam produkt jest dość specyficzny przez ten puder roślinny, który przypomina nieco peeling. Szczerze mówiąc, na początku się wystraszyłam, że ciężko będzie to spłukać. Ma piękny zapach, jest kremowy i gesty, i całkiem wydajny. Wg opisu zaleca się stosować raz w tygodniu, mniej więcej jak taką ekspresową maskę, ja stosowałam 2-3, ale to już kwestia potrzeb. Przy okazji stestowałam wszystkie odżywki z tej serii i to ta zielona skradła mi serduszko. Dla mnie hit i poleciłam wszystkim koleżankom, które potrzebowali czegoś intensywnego do pielęgnacji włosów.

Odżywkę otrzymałam w boxie kosmetycznym. W zasadzie to jak tylko ją ujrzałam to byłam zadowolona, a wynikało to z faktu że wcześniej stosowałam szampon, maskę, odżywkę do spłukiwania i w sprayu z tej samej z serii z bardzo dobrym efektem pielęgnacyjnym. Tu jest kuracja czyli produkt o mocniejszym działaniu, więc wyobrażałam sobie nie wiadomo jakie efekty. Opakowanie jest ładne wizualnie, małe i wygodne w użyciu. Saszetka zawiera 50ml kuracji, co w przypadku moich długich ale cienkich włosów wystarczyło mi na dwa zastosowania. Kolorystyka utrzymana w klimacie całej serii Bio-Tech Restore czyli odcieniach zieleni z różowymi i białymi dodatkami. Saszetka zaopatrzona jest w zakręcany "dozownik", a jej miękkość sprawia że produkt można wycisnąć do ostatniej kropelki. Konsystencja jest gęsta, maślana w jasnoróżowym kolorze z widocznymi malutkimi ciemnymi drobinkami. Zapach bardzo przyjemny z mocną różaną i słodka nuta, jednak na włosach nie utrzymuje się zbyt długo. W składzie znajdziemy kompleks fitokomórek macierzystych,puder roślinny, olej arganowy, wodę z róży damasceńskiej, witaminę E, keratynę i inne dodatki. Odżywka nie zawiera silikonów i sztucznych barwników. Kurację można stosować na dwa sposoby, przed lub po myciu szamponem , pozostawić na włosach 2-3 minuty i dokładnie spłukać. Ja zastosowałam ja na umyte włosy i trzymałam znacznie dłuższy czas niż zaleca producent, bo około 20 minut. Raz użyłam ją podczas kąpieli w wannie, ale efekty były marne, więc drugie zastosowanie było z użyciem czepka i ręcznika lecz i w tym przypadku stan moich włosów mnie nie zachwycił. Odżywkę po nałożeniu dobrze rozmasowałam na włosach, do momentu rozpuszczenia zawartych w niej kuleczek, więc nie miałam potem żadnych problemów z ich wypłukaniem. Niestety miałam problem z ich rozczesaniem, co rzadko mi się zdarza jeśli zastosuje odżywkę. Po wysuszeniu włosy nie wyglądały na intensywnie zregenerowane czy odżywione. Faktem jest ze pięknie się błyszczały, były mięciutkie i przyjemne w dotyku. Odpowiednio dociążone i wygładzone. Nie puszyły się, nie elektryzowały i długo zachowywały świeży wygląd. Tak mało widoczne działanie regeneracyjne przy cenie 15 zł i niewielkiej pojemności,która wystarczy na dwa może trzy zastosowania absolutnie mnie nie zadowala. Dużo lepiej spisała się zwykła odżywka do spłukiwania z tej serii.

Nie zauważyłam by ta odżywka cokolwiek zrobiła z moimi włosami. Może jedynie łatwiej się rozczesują i są jakieś minimalnie gładsze, ale czy bardziej odżywione? Nie sądzę. Z ciekawości można kupić, ale raczej osoby które faktycznie mają te włosy w tragicznym stanie, u tych "przeciętnych" raczej nie zrobi rewolucji.

Odżywkę kupiłam za sprawą jej oryginalnego opakowania, identycznego jak dla musów owocowych, które to uwielbiam. Wykonanie z miękkiego tworzywa pozwala na wygodne dozowanie, oraz zużycie produktu do końca- bez marnowanie resztek. Całość jest zakręcana, tak więc kosmetyk użyć można na kilka razy- dla moich włosów za ramiona były to trzy użycia. Zapach jest przyjemny, chodź nie specjalnie intensywny i jest to coś pomiędzy kremowością, a pudrowością. Ulatnia się on z kosmyków już chwilę po spłukaniu. Konsystencja jest dość gęsta i treściwa, lecz mimo tego łatwo aplikuje się na włosy. Nie spływa ona w trakcie, a samo spłukiwanie jest szybkie. Nooo... Prawie. Sama odżywka wypłukuje się szybko, jednak problemem są kulki, które się w niej znajdują (wyglądem przypominają one drobinki peelingujące, a jaka jest ich funkcja nie do końca wiem). Jako że odżywka niebardzo radzi sobie ze splątaniem po użyciu szamponu, to "utykają" one we włosach a walka z nimi zajmuje sporo czasu. Jako, że nie rozpuszczają się pod wpływem wody, to trzeba je albo wypłukać, albo wyczesać. A jak efekty? Szczerze mówiąc tak sobie. Po użyciu produktu moje włosy wyglądały dokładnie tak, jak po użyciu szamponu z pominięciem odżywki. Były one splątane i niedostatecznie zmiękczone. Główne obietnice producenta nie są tutaj zachowane, a określenie "intensywna odżywka" to zdecydowanie zbyt dużo. Moja codzienna odżywka jest bardziej Weekly Therapy, aniżeli Gliss kur. Klapa.

Z tej serii używałam również odżywki w sprayu, jednak ta mała odzywka wyglądem przypominająca mus do jedzenia jest zdecydowanie lepsza. Na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie że jest jej mało, jednak na moje włosy do ramion starczyła na spokojnie na 3 użycia. Włosy po niej są miękkie, lejące, odżywione i nie obciążone. Bardzo podoba mi się efekt, moim zdaniem warto wypróbować.