do momentu afery pretendował do zostania filtrowym hitem.
Długo zastanawiałam się, czy warto porywać się na pisanie recenzji tego filtra- wszak jak krążą plotki na mieście- miał on zostać wycofany ze sprzedaży przez producenta. Wszyscy chyba pamiętają niedawną całkiem aferę (w zasadzie poważną przecież, bo w grę wchodzi oszustwo konsumenta) dotyczącą fałszywej deklarowanej formy ochrony przeciwsłonecznej? Po latach dystrybucji okazało się, że filtr zamiast obiecanej ochrony SPF50 daje liche SPF26. Niefajne zagranie zdecydowanie, sama decydując się na ochronę rzędu 26 chciałabym mieć tego świadomość, a nie tkwić w przekonaniu posiadania wyższej. No cóż, co się stało, to się nie odstanie.
Postanowiłam jednak skreślić kilka słów recenzji tego produktu, jako że może jest ktoś taki jak ja, kto posiada go jeszcze w zapasach i ma chęć go zużyć?
Wertując strony internetowe, zauważyłam też, że jest jeszcze dostępny do kupienia w kilku sklepach. Więc może mimo wszystko ktoś się na niego pokusi? Choć wysoka cena wcale nie wydaje się adekwatna do jakości- bardziej polecałabym jednak poszukać czegoś innego.
Jak by go tu krótko scharakteryzować? To filtr lekki, bazujący na wodzie, fizyczny (rolę ochronną spełniają tu tlenki cynku i tytanu). Ale nie ma obaw- nie bieli, nie lepi się, nie pozostawia tłustej ciężkiej warstwy. Czyli absolutne przeciwieństwo filtrów mineralnych, do których możemy być przyzwyczajeni.
Wchłania się szybko, dobrze współpracuje z pielęgnacją- i bogatszymi kremami, i tą lżejszą (w przypadku mojej tłustej cery: letnią w postaci tonera i lotionu). Wchłania się w zasadzie do matu, choć nie daje uczucia przesuszenia.
Ma nieco cięższą formułę niż inne filtry (byłej) oferty Purito, ale to ciągle formuła lekka.
Bezpośrednio po aplikacji daje jakby nieco `mokre` wykończenie, bardzo przyjemne zresztą dla skóry, po chwili zastyga (wchłania się? zasycha?), dając już finalne wykończenie. Nosi się go przyjemnie, wspomniałam już, że nie daje uczucia obciążenia cery- przeciwnie. Ta wydaje się jakby ukojona i dodatkowo nawilżona.
Nie jest jednak bez wad. Oj, nie. I ta wada pojawia się w recenzjach większości Wizażanek- potrafi się zrolować, jeśli jest zaaplikowany w zbyt dużej ilości. A może nawet w takiej ilości, w jakiej powinien być zaaplikowany? Szczególnie na problematycznych rewirach twarzy: żuchwie, skrzydełkach nosa... Może to stanowić mały problem podczas ewentualnego późniejszego makijażu.
Stąd ja wolałam go nosić solo, pod makijaż wybierałam inny filtr o bardziej lepkim (i nie rolującym się) wykończeniu.
Aplikuje się go bajecznie łatwo- opakowanie (tubka) posiada odpowiedniej wielkości otwór dozujący.
Skład jak na skład filtra jest bardzo przyzwoity (a podczas poszukiwań filtra idealnego napatrzyłam się już na najróżniejsze toksyczne dziwy). Tu nie ma raczej nic kontrowersyjnego, a zawieruszyło się nawet kilka składników pielęgnujących: substancje aktywne z wąkroty azjatyckiej, azjatykozyd (wspomaga gojenie, działa antybakteryjnie), niacynamid, wyciąg ze skórki słodkiej pomarańczy. Z takim składem polubią cię cery potrzebujące regeneracji i pomocy podczas gojenia, choć przeznaczony jest do każdego typu skóry. Zawiera jednak mikroplastiki, pełniące raczej funkcję konsystencjotwórczą.
Wymaga dokładnego demakijażu- zawsze oczyszczam go przy pomocy hydrofilowego olejku a potem dodatkowo myjącego żelu. Nie zaryzykowałabym jednak przy nim nie oczyścić twarzy dwuetapowo.
Byłby może i ulubieńcem, gdyby faktycznie zapewniał ochronę rzędu SPF50. A że nie zapewnia i zostaje wycofywany, raczej nie zostanie. Używało mi się go przyzwoicie, podczas stosowania nie zauważyłam pojawienia się nowych posłonecznych przebarwień (do których powstawania mam jednak skłonność).
Mimo wszystko jednak już do niego nie powrócę- mam na oku kilka polskich nowości, którym aktualnie przyznaję prym stosowania :)
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie