Zakupy często robię oczami i pod wpływem chwili, nie zawsze z konieczności. Zwłaszcza jeśli mam przed sobą takie urocze opakowanie i przystępną cenę, jak w przypadku tytułowego masełka marki Floslek. Z uwagi na moją suchą i atopową skórę kremy do rąk schodzą u mnie tonami, to nie mam wyrzutów sumienia przy takich spontanicznych zakupach.
Krem, lub masełko jak nazwał je producent, jest biały z delikatną nutką pistacjowej zieleni oraz posiada przyjemny, uniwersalny zapach - połączenie kremowej oliwki i zielonej świeżości figi. Przez kilka chwil pozostaje na dłoniach i cieszy swoim ładnym aromatem.
Konsystencja faktycznie jest bardziej treściwa - gęsta i masełkowata, ale nie toporna.
Kosmetyk przyjemnie rozprowadza się na dłoniach, ale pozostawia lekki film. Nie oblepiający i nieprzyjemny, ale jednak nie jest to produkt, po którym można od razu przejść do działania. Trzeba dać mu chwilkę. Chociaż moje suchotniki i tak chłoną go szybko, przy normalnej skórze może potrwać to trochę dłużej. Ja go stosowałam głównie na noc albo w ciągu dnia po większym sprzątaniu/gotowaniu, żeby ukoić wymęczoną skórę.
Bo tytułowy krem daje właśnie fajne uczucie ulgi przy suchej i spierzchniętej skórze. Natłuszcza w granicach rozsądku, koi, niweluje napięcie i sprawia, że naskórek staje się bardziej elastyczny. W chłodniejsze dni potrafi ochronić przed wiatrem i niską temperaturą. Jednak w moim przypadku brakowało mu mocy odżywczej i regeneracyjnej. Jeszcze jesienią było super, ale już im chłodniej, tym moje dłonie jednak potrzebują więcej. W słabym stopniu również nawilża, ale o tym producent wcale nie wspomina, więc się nie czepiam.
Niemniej bardzo przyjemnie wspominam naszą przygodę, lubiłam go używać.
Skład jest stosunkowo długi i chociaż sporo w nim substancji aktywnych, to jednak ma też kilka wad. Substancje aktywne, to gliceryna, lanolina, olej z pestek słonecznika, oliwa z oliwek, masło shea, olej kokosowy, olej lniany, olej awokado, olej arganowy, olej makadamia, ekstrakt z zielonej herbaty, ekstrakt z liści rozmarynu. Spora część jednak po zapachu. Niestety znajdziemy w INCI także mikroplastik, parabeny i BHT.
Krem znajduje się w płaskiej, niewielkiej tubce wykonanej z solidnego tworzywa. Tubka zamykana na zatrzask, który nie stawia oporu i nie odrywa się w trakcie użytkowania.
Grafika niezwykle urocza i estetyczna. Krówki i kwiatki na pastelowym zielonym tle przypadły mi do gustu. Wydaje mi się, że nie tak łatwo zaprojektować takie opakowanie, żeby nie wypadło infantylnie.
Cena w wysokości kilku złotych nie drenuje portfela. Dostępność średnia, chociaż w internetach pewnie lepsza. Ja swoją tubkę kupiłam w Biedronce w ofercie czasowej. Teraz ich już nie ma.
Kosmetyk ma swoje wady, jednak ja będę go miło wspominać. I kto wie, może wypróbuję również inne wersje.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie