Rituals The Ritual of Jing, Relax Soothing Body Cream krem do ciała

Bardzo bogaty krem, ma ciężką konsystencje, ale szybko się wchłania i nie jest tępy. Użytkowanie jest bardzo przyjemne, zapach jest przecudowny. Wiadomo jak to przy produktach z wyższej półki cena nie jest niska, jednak często producenci czymś to rekompensują. Niestety w tym wypadku może być to np. eleganckie opakowanie, a nie spektakularne działanie, jak na krem do ciała za taką cenę powinniśmy otrzymać coś więcej. Ogólnie krem jest super, na pewno nie zaszkodzi, ale szału nie ma.

Bardzo ładne opakowanie z drewnianą nakrętką aż prosi o wyeksponowanie na półce. Fajna jest możliwość dokupienia refill, zamiast całego słoika. Krem jest treściwy, dobrze odżywia i na długo pozostawia na skórze piękny, kremowo-pudrowy, ciepły zapach.

Nie umiem wynaleźć wady kosmetyków tej marki poza ceną. Tutaj zapach nie urzekł mnie od razu, ale już po kilku użyciach przepadłam. Kremowa konsystencja, szybko się wchłania i długo pozostawia na ciele przepiękny zapach.

Cała seria ma bardzo ładny zapach. Świeże, męskie nuty, które dodają energii. Krem jest gęsty, trochę tępo się rozprowadza i delikatnie bieli, więc trzeba go dobrze rozsmarować. Ale dla mnie to żaden problem, ponieważ świetnie nawilża skórę, dobrze się wchłania, więc nie lepi się do ubrań po nałożeniu. Do tego zapach zostaje z nami na długo.

Piękna szata graficzna cieszy już na samym początku. Jest to niezaprzeczalnie relaks dla duszy i ciała stosowanie tego balsamu. Otrzymałam w prezencie w zestawie z pianką tej samej nuty zapachowej. Uwielbiam rozpocząć dzień z tym świeżym, lekkim i oryginalnym zapachem na mojej skórze. Po nałożeniu balsamu skóra staje się aksamitna, jedwabista i miękka. Wchłania się bardzo dobrze nie pozostawia tłustego filmu. Na pewno wrócę do tej serii. Prezent sprawdził się w 100%

Uwielbiam ten hedonistyczny moment, kiedy mogę zaopiekować się sama sobą, sprawić sobie prezent w postaci pachnącego balsamu, masła czy olejku do ciała. Kosmetyki Rituals niezaprzeczalnie wiodą tu prym- są to kosmetyki dość drogie, dają więc poczucie luksusu tuż po odejściu od sklepowej kasy. Ja zostałam urzeczona zieloną serią Jing po tym jak Pani w perfumerii D popsikała mi rękę mgiełką z tej serii. Byłam kupiona już po kilku sekundach .Ponieważ bardziej niż mgiełki potrzebowałam masła to z nim właśnie wyszłam ze sklepu. Oczywiście już tego samego wieczora musiałam je wypróbować ! I tutaj muszę powiedzieć, że zabieg marketingowy z psikaniem klientce mgiełką po rękach sie udał, bo samo masło nie pachnie wcale tak intensywnie jak sobie to wyobrażałam . Zapach owszem piękny jest, ale znacznie delikatniejszy. Samo masło jest dość treściwe ( cos pomiędzy balsamem a zbitym masłem) , ładnie nawilża ale zdecydowanie góruje zapach. W przypadku potrzeby mocniejszego nawilżenia rekomendowałabym inne kosmetyki, ale dla chwili rozpieszczenia samej siebie Rituals zdecydowanie jest numerem 1. Mikołaj podarował serię czerwoną , testy wkrótce się rozpoczną :)

Z moich wcześniejszych recenzji łatwo możecie wywnioskować, że serię Rituals Jing bardzo lubię. A czynnikiem decydującym o mojej sympatii do serii jest przede wszystkim zapach (chyba główny filar kosmetyków Rituals). Nie umniejszam także działaniu, bo i to jest tu całkiem przyzwoite (choć naprawdę nie zapierające dechu w piersiach). Krem zapakowano w plastikowy słoik- to plastik lekki, dobrej jakości, koloru butelkowej zieleni. Zakręcany jest natomiast białą zakrętką. Ze względu na opakowanie właśnie używa się go dobrze- chodzi mi o aplikację. Bo opakowanie jest wytrzymałe i sprawnie spełnia swoją rolę (nie ma żadnych niedociągnięć). Oczywiście nie wspomnę, że prezentuje się superelegancko na łazienkowej półce. Krem ma gęstą (ale nie zbitą!) i jednocześnie lekką formułę. Określenie go jako chmurki wcale nie jest błędne, choć ciągle chmurki dość tłustej. Co ciekawe wchłania się szybko, ale nie natychmiast. Wymaga momentu pracy i przemasowania raczej ze względu właśnie na tę konsystencję. Nie lepi się i nie pozostawia błysku na skórze, to raczej subtelne wykończenie satynowe. Skóra wygląda pięknie. I pięknie się też czuje, bo bezpośrednio po aplikacji wydaje się w pełnej strefie komfortu. To jest: nawilżona, odżywiona, ukojona. A całej magii aplikacji dodaje oczywiście zapach produktu - intensywny w słoiku, intensywny również po rozprowadzeniu na skórze. Zapach uprzyjemnia aplikację, ale jako że jest długotrwały (czuć go na ciele przez dłuższy czas, na pościeli itp), to mam wrażenie jego działania aromaterapeutycznego. Bardzo relaksuje, wprowadza w stan spokoju. Lotus i Jujuba? Ziołowo-kwiatowy, ciepły, otulający, a jednocześnie na wskroś `zielony`. Zapachowy majstersztyk. Niestety wrażenie nawilżenia i odżywienia to kwestia pewnego czasu- znika po kilku godzinach i ja (choć posiadam na ciele skórę normalną), mam wrażenie przesuszenia. No cóż...działanie jest jednak krótkotrwałe.... Krem bazuje na oleju słonecznikowym, zaraz po nim znajduj się zapach. Potem mamy jednak jeszcze witaminę E, alantoinę, ubichinon, ekstrakt z jujuby, ekstrakt z lotosu, olej sojowy. Zawarte zostały więc składniki `tytułowe`, szkoda, że w jednak niewielkiej ilości. Krem nie zrobił na mnie piorunującego wrażenia. Działanie określam jako średnie, nie więcej. Ale bardzo nadrabia zapachem i przede wszystkim dla zapachu go używałam. W kwestii samego działania raczej nie jest wart swojej ceny.

Dostałam ten balsam na Gwiazdkę razem z innymi produktami z tej konkretnej serii, chociaż wąchałam je wcześniej w sklepie i wiedziałam, że aromat tej serii bardzo mi się podoba (także była duża szansa, że polubię). Krem przychodzi do nas w zielonym opakowaniu charakterystycznym dla tej konkretnej serii Rituals. W środku mamy folię ochronną, więc wiadomo, że nikt nam nie maczał palucha. Jeśli chodzi o zapach tego produktu to nie wiem, do czego go przyrównać, on trochę pachnie jak moje ulubione żele do mycia ciała z Isany z Rosmana takie oliwkowe, trochę pachnie czystością, jest to bardzo ładny, lekko kwiatowy zapach, w moje gusta wpasowuje się wyśmienicie. Sam krem ma dość gęstą i zbitą, a jednocześnie jakby piankową konsystencję. Jest to coś na kształt musu niemalże, po posmarowaniu ciała daje wrażenie delikatnej otulającej chmurki. Nie mamy tu żadnej tłustości, a jednak czuć, że ten krem nawilża, ja bardzo lubię takie produkty (za to nienawidzę takich z masłami shea czy tam innymi, po których czuję się, jakbym się nasmarowała wazeliną). Skóra jest otulona, nawilżona, pięknie pachnie i wygląda dobrze, zapach jak wspominalam też mi przypadł do gustu, także chyba prócz ceny nie znajduję nic, na co mogłabym narzekać, ale nawet pomimo jej wiem, że kupię sobie ten kremik jeszcze raz jak zużyję trochę zapasów.

Produkt idealny dla suchej skóry na zimę. Krem jest dość drogi (ok. 80 zł za 220 ml), ale jednocześnie otrzymujemy wręcz luksusową pielęgnację zamkniętą w niby plastikowym, ale jednocześnie eleganckim opakowaniu. Konsystencja kremu jest dość gęsta, ale jednocześnie dobrze się rozprowadza i szybko wchłania. Od razu po użyciu czuć cudowne nawilżenie i nawodnienie skóry. Przez kilka godzin po użyciu na skórze pozostaje taka lepka warstwa, ale nie jest to nieprzyjemne - o dziwo nie lepi się od ubrań. Po wieczornym smarowaniu rano skóra na ciele nadal jest cudownie miękka i delikatna. Dzięki tak mocnemu nawilżeniu pielęgnuje skórę nie tylko od prysznica do prysznica, ale również zmniejsza konieczność regularnego używania balsamu/kremu. Dla mojej suchej skóry jest idealny. No i zapach - oczywiście to kwestia gustu (akurat ten mi tak średnio przypadł do gustu a kupowałam krem online), ale trzeba podkreślić, że jest jednocześnie bardzo delikatny i nie drażniący i zarazem utrzymuje się na skórze bardzo długo - po wieczornym smarowaniu skóra pachnie jeszcze rano (a wraz z nią piżama i pościel :)).