Pastę tę kupiłam, ponieważ potrzebowałam nowego peelingu do twarzy, a chciałam kontynuować testowanie produktów marki Bosphaera. Kosztowała mnie około 30 złotych w jednym ze sklepów internetowych.
Mam cerę mieszaną, wrażliwą i trądzikową. Twarz przetłuszcza się na strefie T, a boki bywają na zmianę normalne i suche. Przy takim rodzaju cery nie obędzie się bez dobrego peelingu. Zapychające się pory i niedoskonałości są moim realnym problemem, więc muszę z nim jakoś walczyć. Tym razem do koszyka, a następnie w ręce wpadła mi pasta jednej z moich ulubionych polskich marek - Bosphaera. Liczyłam na to, że zastąpi mi pastę od Ziai (szukałam naturalnego zamiennika) i tak się stało. Toż to papier ścierny! Ma w sobie mnóstwo drobinek z migdała, które zdzierają z buzi wszystko to, co zbędne - suche skórki, brud, sebum - i oczyszczają pory. Są całkiem ostre, dlatego warto być ostrożnym. Wyczucie tutaj ma znaczenie, szczególnie jeśli posiadacie cerę wrażliwą, jak ja. Nie zrobiłam sobie jeszcze nią krzywdy, a jakoś specjalnie się nie starałam, także nie jest trudno z nią pracować. W składzie znajdziemy same dobroci, a mam na myśli hydrolaty, masła i oleje. Na wyjątkową uwagę zasługuje kompleks składający się z tulsi, ostropestu oraz frakcji algi Enteromorpha Compressa (zielona alga). Brzmi to obco, ale producent tłumaczy, iż są to składniki łagodzące podrażnienia i regenerujące. Ponadto chronią kolagen przed degradacją i zwiększają jego syntezę. Znajduje się tu również biała glinka, która wygładza i zmiękcza oraz ujednolica koloryt. Systematyczne stosowanie pasty ma dotleniać skórę i pobudzać mikrokrążenie. Zgodzę się z tym. Twarz wygląda zdecydowanie lepiej, co może być dodatkowo zasługą lepszego wchłaniania się składników aktywnych z używanych przeze mnie serów (słowo ''serum'' w liczbie mnogiej) i kremów. Najczęściej mieszałam ją z aktualnie używanym żelem do mycia twarzy. Wówczas moc drobinek była nieco złagodzona i miałam benefity z obu produktów jednocześnie. Naprawdę jest to pasta zasługująca na większy rozgłos, tak samo, jak cała marka Bosphaera. Jeśli lubicie tak mocne zdzieraki, to koniecznie się nią zainteresujcie.
Konsystencja rzeczywiście przypomina pastę, gdyż jest bardzo gęsta, prawie że sucha, i posiada w sobie mnóstwo brązowych, widocznych gołym okiem drobinek. W kontakcie z wilgotną skórą staje się bardziej kremowa i z łatwością rozprowadza po całej twarzy. Łatwo zmyć ją później nawet w zimnej wodzie.
Zapach przypomina malinową Mambę. Nic dodać, nic ująć. Na pewno znacie te gumy, które ostatecznie rozpuszczają się w buzi. To jest to. Ale w żadnym stopniu nie czuć tutaj chemii i nie jest zabójczo intensywny. Nazwałabym to idealnym wyważeniem między intensywnością a subtelnością oraz między słodkością a kwasowością. Bardzo przyjemny.
Opakowanie to szklany, brązowy słoiczek z plastikową zakrętką. Jest dość ciężki, co świadczy o dobrej jakości szkle. Szata graficzna, jak na Bosphaerę przystało, jest utrzymana w ziemistych odcieniach z małym kolorowym niuansem, jakim jest grafika alg, tulsi i ostropestu. Całość nieziemsko mi się podoba! Naprawdę jedne z najlepiej wyglądających kosmetyków. Pojemność to 100g.
Zalety:
- Mnóstwo drobinek
- Zdziera z twarzy wszystko to, co zbędne
- Wygładza, poprawia krążenie, dotlenia skórę
- Same naturalne dobroci w składzie
- Sprawia, że składniki z kolejnych etapów pielęgnacji lepiej się wchłaniają
- Świetna wydajność
- Przyjemny zapach
- Ładne i dobrej jakości opakowanie
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie