Mleczko to kupiłam oczami, nie ukrywam. Bardzo spodobała mi się ta kolorowa, artystyczna szata graficzna. Kosztowało około 21-22 złotych w drogerii Natura. Przy okazji jest to nowość z linii Oblepikha Siberica. Wcześniej miałam z niej świetny peeling do ciała i przeciętny szampon do włosów.
Moje ciało jest podzielone na partie, które są suche, normalne i przetłuszczające się. Do suchych należą całe ręce, całe nogi i pośladki. Do normalnych brzuch i dół pleców. A do przetłuszczających się dekolt oraz góra pleców. Jak już niejednokrotnie w swoich recenzjach pisałam - używając mleczek/balsamów, skupiam się głównie na suchych partiach. Jeśli nie nakładam na nie nic, to stają się ściągnięte, swędzące i pozbawione koloru. Latem stawiam raczej na lżejsze formuły, a zimą na cięższe. Po recenzowanym w tym miejscu mleczku spodziewałam się lekkości, lecz nie sądziłam, że będzie to TAKA lekkość. Ale po kolei... Przy pierwszym użyciu już wiedziałam, że sknociłam sprawę. Kupiłam coś, co nie miało jeszcze recenzji, więc nie miałam żadnego punktu odniesienia. No ale czasem chce się przetestować jakąś świeżynkę na rynku kosmetycznym :D. Wkurzył mnie fakt, że mleczko to robi okropne, białe smugi. Wieki zajęło mi wmasowywanie i wklepywanie ich do momentu, aż się wchłoną. Zbyt dużo czasu zmarnowałam na stanie i bawienie się w masażystkę. Pomyślałam, że skoro robi takie smugi i ma wysoko w składzie masło shea (prawdopodobnie to ono jest odpowiedzialne za te smugi), to będzie przynajmniej dobrze nawilżało. Głupia ja. Po godzinie smarowania w końcu się wchłonęło i myślałam, że to koniec cyrku, a tu proszę... Zero nawilżenia. Skóra stała się tępa w dotyku, matowa z wyglądu i ściągnięta w odczuciu. Dałam temu mleczku kolejne dwie szanse, gdyż mogło być tak, że przy pierwszym razie zrobiłam coś źle. No nie - nadal smugi i zero nawilżenia. Oddałam je mamie, która na pytanie ''chcesz się trochę nad sobą poznęcać?'' odpowiedziała ''tak''. A tak serio, to jej nie przeszkadza, gdy kosmetyk do ciała robi smugi, więc mam komu oddawać moje nieudane zakupy z tej kategorii. Kilka dni temu miałam okazję znów mieć to mleczko w rękach - spróbowałam więc je ponownie i choć miałam wielkie nadzieje, że jakimś magicznym sposobem zmieniło swoją formułę, to niestety do tego nie doszło :D. Ale czekajcie, bo to nie koniec cyrku...
Konsystencja tego nieudanego produktu jest tak wodnista, że sama wypływa z opakowania. Otwierając zatrzask muszę trzymać tubę odwrotnie, bo inaczej znajdzie się wszędzie, tylko nie na skórze. To naprawdę dziwna sprawa - wodniste mleczko, które robi smugi niczym masło, a ostatecznie w ogóle nie nawilża. Na szczęście na tym koniec wad...
Zapach to podobno rokitnik, ale nie mogę potwierdzić, gdyż nie miałam okazji wąchać jego naturalnej woni. Dla mnie jest to coś pomiędzy pomarańczą, brzoskwinią i jakby pyłkiem kwiatowym. Zakochałam się w nim, kiedy miałam pierwszą styczność z linią Oblepikha Siberica (''oblepikha'' to właśnie rokitnik zwyczajny), czyli z peelingiem do ciała. Dosyć nietypowy, ale bardzo przyjemny.
Opakowanie to piękna, kolorowa tuba z zamknięciem od dołu typu zatrzask. To ona jest odpowiedzialna za moje nerwy :D. Kupiłam oczami i mam za swoje. W każdym razie nie można powiedzieć, że brak tej tubie uroku. Głównym kolorem jest tutaj słoneczna pomarańcz, a na niej totalny misz-masz. Ważki, liście, kwiaty i, jak mniemam, owoce rokitnika. Złote, połyskujące napisy i inne szczegóły dodają tylko więcej uroku i otrzymujemy dzieło sztuki. No piękne :). Jakość też niczego sobie - zatrzask nie pęka, tuba się nie zgniata... Jest ok. Pojemność to 200ml.
Zalety:
- 97% składników pochodzenia naturalnego
- Piękny zapach
- Kolorowe, artystyczne opakowanie
Wady:
- Robi okropne, białe smugi, które wchłaniają się przez wieki
- Nie nawilża
- Pozostawia skórę tępą w dotyku, matową, ściągniętą
- Zbyt wodnista konsystencja
- Mleczko samo wypływa z opakowania
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie