Szok... Skądinąd świetna dermokosmetyczna Marka, a to jeden z najgorszych podkładów, jakich używałam
Rzadko stosuję podkłady, preferując dobrze matujące kremy na dzień i odrobinkę sypkiego pudru, natomiast kiedy moja cera przechodzi spadek morale, niestety użyć go muszę, a wymagająca jestem szczególnie ze względu na kapryśność cery. Z pełną zatem ufnością zaopatrzyłam się (w niesieciowej aptece) w dermokosmetyczny podkład La Roche-Posay Toleriane Teint, mający mnie ratować w sytuacjach okresowych rzutów zmian trądzikowych na mojej cerze dojrzałej (40+), mieszanej i wrażliwej.
Cerę mam jasną, choć w typie ładnie i szybko się opalającym, i zawsze sprawdzają się u mnie kolory podkładów nie najjaśniejsze w palecie, a – następne w kolejności na skali. Niestety nie przypomnę sobie, który dokładnie miałam kolor, ale oczywiście jasny-nie-najjaśniejszy, a biorę też pod uwagę, że podkłady mogą nieco ciemnieć na cerze, i ten mój nałożony rano wyglądał w porządku, ale już po zaledwie jakichś 2-3 godzinach (również w trakcie chłodnych dni), z jasnego, naturalnego beżu, przechodził w odcień nie tylko ciemniejszy, ale taki, któremu jadąc terminologią modnych w czasach mojej młodości solariów, nadałabym miano "strzaskanego oranżu". Nie jestem pięknością, ale zwolenniczką autooszpecania też nie, tymczasem aż siebie w lustrze ledwo poznawałam.
Doceniałam też walory kryjące kosmetyku, ukierunkowane na doprowadzanie do porządku trądzikowej cery, i faktycznie, choć podkład wypluśnięty z tubki wydawał się być rzadki, to nawet bardzo starannie rozprowadzany, cerę krył całkiem solidną warstewką. Nie całkiem naturalną, ale trudno, myślałam sobie, tak trzeba. I w tym zakresie również efekt matująco-maskujący prezentował się nieźle przez maksymalnie 3 godziny, po którym to czasie większe krosty i strupki stawały się całkowicie widoczne, a podkład warzył się na cerze, tworząc jakby... pomarańczowe (zdecydowanie w strzaskanym oranżu) aureolki wokół każdego z porów – nawet tych gładkich i czystych.
I crescendo opinii – raczej nie zaobserwowałam, żeby generował nowe, natomiast nie łagodził, a miałam wrażenie, że wręcz zaogniał niedoskonałości istniejące.
Podkreślam też, że stosowałam go na różnych kremach dobrych dla mojej cery, i zgodnie współpracujących z różnymi podkładami.
Bardzo rzadko wyrzucam kosmetyki, jeśli już to je Komuś oddaję, żeby niepotrzebnie nie zaśmiecać planety, natomiast nie tym razem. Było mi wstyd Komuś go podarować.
Zalety:
- konsystencja – przyjemna w dotyku – podkład lekko się wmasowuje, choć kryje cerę solidną warstwą;
- wydajność;
- zapach – przyjemna bezwonność;
- opakowanie – poręczna tubka o skromnej, schludnej "aptecznej" urodzie
Wady:
- efekt – ciut za bardzo nienaturalny – nawet cieniutka warstewka podkładu dobrze kryje, ale... łatwo ją zauważyć (choć przy silniejszym trądziku taki efekt to czasem kwestia wyboru mniejszego zła);
- krótkotrwałość efektu krycia – u mnie maksymalnie 2-3 godziny, po których nie tylko uwidaczniały się niedoskonałości, ale i tworzyły się ciemne plamki na cerze;
- kolor – z czasem nieładnie i mocno ciemniejący, a do tego nabierający wściekle rudawo-żółtego tonu;
- wchłanialność – słabe stopienie się z cerą – warzy się na niej, tworząc ciemniejsze otoczki wokół nawet zdrowych i czystych porów;
- brak łagodzenia, a wręcz zaognianie istniejących niedoskonałości;
- cena – wysoka – typowa dla dermokosmetycznych uznanych, światowych Marek – w tym przypadku nieuzasadniona
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie