Produkt otrzymujemy w czarnym, plastikowym, zakręcanym opakowaniu. Pojemność 100 ml. Na wieczku wypisane jest, jakie składniki toto zawiera, ale wiadomo, że jak Lush, to są to składniki naturalne. Znajduje się tutaj też informacja o tym, że za 5 opakowań tego typu przyniesionych do sklepu Lush otrzymamy darmową wybraną maseczkę do twarzy.
Po odkręceniu pudełeczka naszym oczom ukazuje się dziwna żółta substancja, która niczym nie przypomina wszelakich myjaków do twarzy, jakie znałam wcześniej. Zapach jest boski, coś jak maślano - karmelowe ciastko, bardzo przyjemny i słodki. A że mój nos jest wrażliwy na zapachy to ten produkt kupił mnie samym zapachem.
Dziwna konsystencja tego produktu z początku nastręczyła mi troszkę problemów, bo nigdy wcześniej nie używałam czegoś takiego, ale zasada używania jest bardzo prosta - bierzemy trochę czyścika na dłoń i dodajemy wody, żeby powstała pasta, następnie ową pastą masujemy twarz, a potem spłukujemy ciepłą wodą. Proste? Proste!
Po umyciu ma się wrażenie oczyszczenia, ale też tak jakby nawilżenia buzi, jest to dość nietypowe, bo zawsze używałam do mycia twarzy takich produktów, które jednak zostawiają skórę prawie że piszcząco czystą, nie było uczucia nawilżenia, a przy używaniu LTGTR właśnie takie uczucie jest. Sama pasta ma trochę drobinek ścierających, niby peeling, ale dla mnie to za słabe jak na peeling, chociaż skóra po umyciu wygląda jakoś tak lepiej i świeżej. Jest też gładsza i przyjemna w dotyku. Zapach podczas mycia jest identyczny jak ten z opakowania, kiedy otwieramy je pierwszy raz, boskość jak dla mnie.
Ale pięknie być nie może, więc teraz się przyczepię. Pierwsza sprawa - wydajność. Nie wiem, może to ja jestem tak nieoszczędna i powinno się brać dosłownie ociupinkę produktu, ale brałam tyle,żeby twarz dobrze oczyścić i żeby czuć, że w ogóle czymś tą twarz myję i przy takim używaniu starczył mi ten czyścik na 15 dni. Trochę to mało, zważywszy, że cena niska nie jest.
Druga, mniej ważna sprawa to ważność produktu. Czyściki do twarzy w Lush są ważne 3 miesiące, także nie ma opcji, żeby kupić sobie na zapas, jak ktoś nie ma dostępu do firmy i potem sobie używać. Słyszałam, że można mrozić, ale nie doczytałam, co ludzie mrożą i na ile się zmienia, albo też nie zmienia potem właściwość tego produktu.
I tu pojawia się pytanie - czy kupiłabym Let The Good Times Roll ponownie? Z uwagi na słabą wydajność trochę mi się nie uśmiecha, ale zapach i działanie spodobało mi się, więc na pewno się nad tym zastanowię.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie