Uwielbiam kwasy! Ich dobroczynne działanie odkryłam kilka lat temu (z pomocą jakiegoś bloga) i od tamtej pory zajmują stałe miejsce w mojej kosmetyczce, pod różną postacią.
Która z nas nie kocha kwasów? Ich działanie czasem niemal ociera się o magię. Potrafią zadziałać na trądzik, wyrównać koloryt, spłycić zmarszczki, pozbyć się piegów, rozświetlić twarz i bajecznie wygładzić cerę. Z kosmetykami jednak różnie bywa. Niektóre, źle dobrane potrafią wyrządzić więcej szkody niż pożytku. Z kwasami zaś trzeba uważać najbardziej, bo można się nimi nieźle załatwić.
W ciągu tych kilku lat przerobiłam chyba wszystkie dostępne kwasy na rynku. Kwaszenie ekstremalnie suchej cery nie jest łatwe. Trzeba wybrać albo bardzo delikatny produkt, albo mieć pod ręką oręż w postaci jakiegoś turbo nawilżacza. Na moją twarz najskuteczniej (ale zarazem najbardziej agresywnie) działa kwas glikolowy. Najdelikatniej zaś (ale mizernie w skutkach) działa glukonolakton. Po wielu próbach (udanych i nie) moim ulubieńcem został jednak kwas glikolowy.
Długi czas używałam serum z owym kwasem od Liqpharm. Powiem tylko, że zrobił mi masakrę z twarzy. Zrobił też masę innych, pozytywnych rzeczy, ale skutki uboczne były tak uporczywe, że porzuciłam go na rzecz glukonolaktonu. Działał on przyzwoicie, lecz nie wygładzał tak bardzo jak jego poprzednik. W międzyczasie eksperymentowałam z kwasem migdałowym, salicylowym, azelainowym, kojowym. Jakiś czas temu postanowiłam znów zaryzykować i wybór tym razem padł (dzięki internetom) na Power Liquid.
Co nieco o produkcie:
Power Liquid to naturalne kwasy AHA oraz kwas glikolowy (chyba w stężeniu 7%) zamknięte w wodzie jabłkowej. Oprócz tego w składzie znajdziemy niacynamid, panthenol oraz kwas hialuronowy. Całość ma postać bezbarwnego, niemal bezzapachowego płynu o nieco gęstszej konsystencji niż woda. Jego pojemność to 100ml. Buteleczka jest wykonana z przezroczystego, grubego plastiku, co umożliwia bezproblemowe kontrolowanie zawartości. Pompka działa sprawnie, lecz nieco za żywotnie i lubi rozpryskiwać produkt dookoła. Płyn można stosować metodą "na wacik" lub "na rękę i na skórę". Ja zdecydowanie wolę drugą metodę, ponieważ marnuje się mniej produktu. Zatyczka trzyma mocno. Wytrzyma każdą, nawet najbardziej wyboistą podróż.
Działanie ogólne:
Aplikacja (jak to w przypadku kwasu) jest średnio przyjemna. Może zapiec, może zaszczypać. Cerom przyzwyczajonym nie powinno wyrządzić wielkiej krzywdy. Początkowo czułam lekkie ukłucia i mrowienie, teraz nie czuję praktycznie nic. Po nałożeniu produktu trzeba dać mu trochę czasu, by się wchłonął. U mnie to około 30 minut. Produkt wchłania się niemal do zera, za co go kocham, ponieważ nie zostawia lepiej powłoczki (jak to miał w zwyczaju glukonolakton). Od razu po wchłonięciu czuć niezłe nawilżenie i wygładzenie. Produkt ani razu mnie nie podrażnił. Nie było zaczerwienienia, ściągnięcia, nic. I to przy tak suchej skórze. Jest on ewenementem wśród produktów z kwasem glikolowym, ponieważ na dłuższą metę ani razu się nie łuszczyłam. Nie doświadczyłam też przesuszenia, ani wysypu suchych placków. Działa zatem skutecznie, ale bardzo delikatnie. Stosuję go co drugi dzień.
Działanie szczegółowe:
1. Pierwsza i najważniejsza rzecz: NIE WYSUSZA. Nie wiem jak to możliwe. Zaprawiona w boju z kwasem glikolowym, spodziewałam się małej masakry a tu taka niespodzianka. Mogę śmiało nałożyć produkt na noc, bez kremu i rano mimo to, budzę się całkiem nieźle nawilżoną twarzą. Rano mycie plus ulubiony krem i jest pięknie.
2. Działanie przeciw zaskórnikom zamkniętym - potwierdzone. Mimo bardzo suchej skóry dosyć często miewałam wysypy niedoskonałości. Najczęściej czepiały się mnie paskudne, białe grudki nie do zlikwidowania na czole, pod oczami oraz na żuchwie. Power Liquid jest jedynym kwasem, który poradził sobie z nimi i zlikwidował je prawie do zera. Zostały mi do wykończenia dwa. Jeden koło oka i drugi z boku nosa. W porównaniu z tym co było to jest nic. Z tymi dwoma mogę żyć.
3. Wygładzenie - bajeczne. Po ponad czterech miesiącach stosowania kwasu skóra jest jak atłas. Znacie efekt glass skin? Ja taki osiągnęłam. Faktura jest drobniejsza, poznikały wszelkie nierówności. Pod palcami czuję jakbym miała zupełnie inną, nową skórę. Nawet czoło, które do tej pory wyglądało jak zaorane pole przez tę cholerną kaszkę jest gładziutkie i błyszczące.
4. Wyrównanie kolorytu - zauważalne. Przede wszystkim rozjaśnione okolice pod oczami. Nie zauważyłam by produkt sam w sobie rozjaśniał przebarwienia (piegi jedynie nieznacznie zbledły, ale ogólnie kwas glikolowy słabo radzi sobie z rozjaśnianiem przebarwień, na tym polu mocarzem był kwas kojowy), ale zdecydowanie dodaje świetlistości skórze. W sumie to nie pamiętam, kiedy sięgnęłam po podkład. Chyba w grudniu.
5. Spłycenie zmarszczek - I tak i nie. Nie zauważyłam ich zmniejszenia pod oczami, ale na pewno nie pojawiły się nowe. Za to zauważyłam, że skóra twarzy na pewno jest bardziej sprężysta i jakby zwarta. Tak zdrowo napięta. Gdy się uśmiecham, na pewno pojawia się mniej załamań.
6. Uniwersalność produktu. Nadaje się do ciągłego stosowania i do każdego rodzaju skóry, nawet bardzo suchej. Nie lubię kwasów, które trzeba stosować w formie zabiegów. Fakt, że efekty po takowym są lepsze i widoczne niemal z bomby, ale równoznaczne również z dotkliwymi skutkami ubocznymi. Przeżyłam to parokrotnie i zdecydowanie bardziej wolę produkty mniej inwazyjne, do stosowania w domowym zaciszu. Upragniony efekt i tak osiągnęłam, ale przyjemnie i bezstresowo. I nie musiałam chować się po kątach, bo ominęła mnie zabawa w jaszczurkę zrzucającą skórę.
Podsumowanie:
To zaiste cudowny produkt. Trzymam się go jak rzep psiego ogona. Lubię kwasy, ponieważ są w tej nielicznej grupie kosmetyków, które naprawdę działają. Nie trzeba ich reklamować i wciskać kitów o nie wiadomo jakim działaniu. One działają same w sobie. Power Liquid jest moim ulubieńcem, ponieważ robi wszystko, czego od niego oczekuję bez wysuszenia i podrażnienia, które jednak dla kwasów jest typowe. Można? Można!
Jedna buteleczka wystarczyła mi na całą jesienno-zimową kurację i wciąż trochę produktu zostało, więc wydajność jest bardzo przyzwoita. Na wiosnę i lato robię przerwę, ale wraz z ponownym nadejściem jesieni wrócę do niego z przyjemnością.
Nie wiem, jak sprawdzi się u właścicielek skór bardzo wrażliwych. Suchej nie szkodzi, ale wrażliwcom radziłabym omijać kwas glikolowy z daleka.
Czy polecam? Jeśli kochacie kwas glikolowy za jego działanie, ale boicie się skutków ubocznych, polecam wypróbować Power Liquid. Może również i Wy odnajdziecie w nim Kosmetyk Wszech Czasów.
Zalety:
- działanie
- skuteczność
- delikatność
- brak podrażnień
- brak wysuszenia
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie