Clochee Shea Butter & Raspberry Seeds, Nourishing Sugar Scrub Odżywczy peeling cukrowy

Od peelingu oczekuję przede wszystkim usunięcia naskórka, ten produkt tego nie zapewnił. Konsystencja zbita,tłusta , trochę jak masło. Niestety drobinki jak dla mnie są zbyt delikatne przez co jedyny efekt użycia to odżywiona skóra . Zapach przyjemny, długo się utrzymuje na skórze, użytkowanie wygodne, wydajność raczej słaba bo musiałam nabierać dużo produktu aby poczuć drobinki. Nie wrócę do tej wersji peelingu bo nie spełnił podstawowego zadania. Używałam go jak się spieszyłam i nie chciałam dodatkowo używać balsamu.

O korzyściach płynących z regularnego stosowania peelingów chyba żadnej z nas mówić nie trzeba. Ja z racji swojej ekstremalnie suchej skóry lubię takie, które zostawiają tłustą warstewkę na ciele, może być nawet parafinowa, chociaż wiadomo, że olejowa jest jeszcze korzystniejsza dla skóry. Z marką Clochee nie miałam zbyt wiele doczynienia, więc jak zobaczyłam ten peeling w cenie ok. 25 zł, to nawet się nie zastanawiałam. A jest to peeling na bazie masła Shea, więc jest mocno zbity. Wygląda na bardzo treściwy, bo właściwie mamy tam samą naturę bez zbędnych wypełniaczy - naturalne masła i oleje, cukier i pestki malin. Cukier jest gruboziarnisty, a pestki nie są zmielone. Ścierniwa jest całkiem sporo. Mimo zbitej konsystencji jest dosyć plastyczny podczas nabierania i nie kruszy się. Niewątpliwą zaletą tego kosmetyku jest jego zapach. Naturalny i bardzo soczysty. Jest to oczywiście aromat mango, a ja wyczuwam także lekką nutę marcepanu. Dla mnie zapach w takich produktach jest bardzo ważny, bo daje mi relaks i ukojenie podczas wieczornych zabiegów. Do tego zapach mango przez długi czas utrzymuje się na skórze i w łazience. Przy częstym stosowaniu zostaje również na piżamie. Jednak już samo działanie mnie nie zadowala. Przede wszystkim peeling bardzo słabo złuszcza. Cukier w szybkim tempie się rozpuszcza, a niezmielone pestki raczej ślizgają się po skórze. Wydaje mi się, że Vianek miał podobny problem z siemieniem lnianym w swoim peelingu-maseczce. Po uwagach klientów zaczęli mielić te pestki i wtedy to ścieranie stało się skuteczniejsze. No i takie duże cząstki zaraz spadają z ciała. Sam peeling łatwo rozsmarowuje się na skórze, a w kontakcie z wodą tworzy coś na kształt białawej emulsji. Nie jest tępy. Pozostałości drobinek łatwo się spłukują, ale na ciele zostaje tłustawa warstwa, co nie jest dziwne, a dla mnie jest sporą zaletą. Skóra nie jest może super złuszczona, ale przynajmniej pozostaje miękka, elastyczna i odżywiona. Po wytarciu nie czuję potrzeby nakładania balsamu czy innego smarowidła. Do składu oczywiście nie mam żadnych zastrzeżeń. Po kolei mamy cukier, masło shea, olej ze słodkich migdałów, olej kokosowy, pestki z malin, gliceryna, łagodny detergent, hydrolat pomarańczowy, kompozycja zapachowa, łagodne konserwanty i woda. Prosto i naturalnie. Peeling zapakowany został w plastikowy słoiczek wykonany z grubego plastiku. Jasnoszare tworzywo i delikatna etykieta tworzą spójną i estetyczną całość. Nie ma tu nadmiaru informacji i wielkich obietnic producenta. Dostępność jest całkiem dobra, bo markę można dostać i stacjonarnie, i internetowo w wielu sklepach. Cena już tak kolorowo nie wygląda. Gdyby działanie było mocniejsze, to nie miałabym nic przeciwko. Bo samo odżywienie to dla mnie za mało w peelingu, to nie jest jego zasadniczy cel. Dlatego do tej wersji już nie wrócę. To już pospolita Ziajka daje mi więcej satysfakcji.

Nie jestem przekonana do Clochee, uważam, że mają wygórowane ceny w stosunku do jakości swoich produktów, które choć z pięknymi, naturalnymi składami, to niestety nie zawsze dorównują działaniem aptecznym kosmetykom aktywnym. Peeling kupiłam, gdy jeszcze był dostępny w Superpharm, na jakieś super promocji. Później marka wycofała się z tej drogerii. Jest niesamowicie wydajny. Mam go już ładnych parę miesięcy przy stosowaniu 1-2 razy w tygodniu. Jest bardzo gęsty, ma olejową bazę, ale olej z niego nie cieknie, raczej jest zbity i mimo wszystko przy rozprowadzaniu nieco suchawy. Nie pieni się, ciężko się spłukuje, wszędzie są jego drobinki. Pięknie wygładza naskórek, skóra jest po nim super miękka. Zostawia taką lekką, olejową woalkę na skórze - nie każdy polubi się z tym efektem, czuć, że mamy coś na skórze, ale za to dzięki temu można sobie spokojnie odpuścić balsam. I oczywiście uwielbiam go za zapach - taki nie przesłodzony, nie chemiczny, po prostu mango, aż chce się użyć peelingu. Polecam, chociaż z mieszanymi odczuciami co do wyjściowej ceny. Uważam, że Stara Mydlarnia czy Evree mają podobnej jakości peelingi z pięknymi zapachami, za to 2 razy tańsze.