bo zobaczyłam tę wodę w drogerii, na półce, stała sobie tak po prostu - a ja myślałam, że tego to już dawno, dawno nie ma!
Był tester - musiałam przetestować.
A kiedyś (studia to były) zużyłam chyba ze trzy flaszki tego zapachu, dodatkowo miałam odmianę niebieską (d\\\'Vie?). Było to dawno temu, to raz, gdy na rynku nie zalegały tonami czy raczej hektolitrami stosunkowo tanie perfumy, wybór był mały, a nos nieprzyzwyczajony; było to także przed wielką zmianą mojego podejścia do zapachów, totalnym przestawieniem się z wodno-ozonowych na coraz to bardziej orientalne, kwiatowe, drzewne, skórzane i zielono-wredne, zanim całkiem powyrzucałam rozmaite Davidoffy Cool Water czy Aqua di Gio, czy swojskie unisexowe X Generation od Miraculum...
Dawniej lubiłam ten zapach za to, za co teraz oj nie polubię. Był, pamiętam, delikatny, słaby, nie emanował, nie robił ogona, nie rozwijał się i nie zmieniał jakoś znacząco. Ot taka chłodno-słodko-delikatna zielona woń, lekko gorzkawa, ale tylko lekko; jakaś trawa mokra, nie świeżo skoszona tylko taka mokra, rozwiewana wiatrem; taki zapach wiatru... jak w chłodny dzień polskiego lata, w chłodny letni dzień dobry na długi rękaw.
Obecnie ten zapach odbieram jako zbyt wodnisty, rozmyty, mdlący, zielony zarazem za bardzo, jak i (jednocześnie!) zbyt mało - trochę męski, ale jednak nie do końca prowokująco-dandysowaty. Taka uogólniona zieloność, ale bez pazura. Na początku mocno cytrynowy, potem coraz bardziej... niejaki. I lekko męski, ale nie tak upojnie, seksownie, och-zostanę-dandysem męski, tylko taki tam sobie...
Taki zapach dla weganki trenującej jogę (o ile zaakceptowałaby by skład czy firmę, nie znam się), weganki bez makijażu, bez farby na włosach. Cichej i ułożonej. Ładnej i sympatycznej, ale ja nie jestem taką osobą.
Może kupię z sentymentu, żeby przywołać wspomnienia? Mimo wszystko nie za tymi perfumami płaczę (są inne niedostępne obecnie, jak np. Lace Yardleya).