Moods, Flower Snail Rose Facial Mask (maska do twarzy)

kosmetyk kupiłam w marcu poprzedniego roku w Tajlandii, za maksymalnie pewnie 4zł - naczytałam się trochę o tych zbawiennych maskach, które można tam dorwać, więc w kilka, a może kilkanaście (:P) się zaopatrzyłam - szczególnie, że tam ceny są naprawdę niskie. trochę mnie zaskoczyło, że finalnie dostępna jest też w Polsce, w Drogerii Natura.

szczerze powiedziawszy na pierwszy strzał do użytku poszły inne płachty z azjatyckiego kraju, które nie za bardzo przypadły mi do gustu, tym samym pozostałe jakiś czas przeleżały w szufladzie. jako że obecnie mamy zimę i, jak to zwykle bywa, moja cera mocno się wysusza i ściąga (używam też raz w tygodniu krwawy peeling z The Ordinary), postanowiłam je odkurzyć. pierwsza z brzegu leżała Rose Snail i w sumie od razu przypadła mi do gustu obiecanym działaniem.

co trzeba na pewno przyznać, w środku jest bardzo, ale to bardzo dużo płynu! przy wyjmowaniu materiału trzeba bardzo uważać, żeby się nie zalać. w sumie to dobrze, bo taki płyn, jeśli jest dobry, można wykorzystać później do nawilżenia całego ciała.

płachta jest dość duża, także bez problemu pokryjemy nią całą twarz. na początku bardzo ładnie pachnie różą, jednak zapach ten niestety szybko przechodzi w... coś chemicznego, kwaśnego? tutaj szkoda, bo jednak może to troszkę przeszkadzać. maska nie zsuwa się z twarzy i czuć, że jest bardzo dobrze nasączona esencją. mimo to kosmetyk nie spływa z materiału, a nadmiar z saszetki można z powodzeniem nałożyć na szyję i dekolt.

dobrze, że na opakowaniu są rysunki, bo nawet słowa nie było na nim po angielsku ;) producent zaleca pozostawić płachtę na 15-20 minut i tak też zrobiłam. muszę przyznać, że po tej „kąpieli” moja cera była naprawdę napięta, przyjemna w dotyku! uczucie suchości i ściągnięcia zniknęło i ten efekt wyczuwalny jest również następnego dnia. buzia po usunięciu płachty nie lepi się, ale to, co mi jednak przeszkadza, to kwestia, że mimo wszystko kosmetyk raczej nie wsiąka w skórę, a jedynie tworzy na niej ochroną warstwę, o czym przekonałam się po nałożeniu kremu - resztki maski zaczęły się po prostu rolować. dodatkowo, na drugi dzień zauważyłam kilka maleńkich wyprysków, ale takich, które w 1-2 dni raczej znikną.

podsumowując, maska jest poprawna, a esencja z saszetki posłuży mi jeszcze do kilku aplikacji na szyję i dekolt.