Z marką Fluff mam dziwną relację - albo coś jest naprawdę fajne i mocno mi się spodoba, albo okazuje się kompletnym niewypałem. W przypadku tego serum mamy do czynienia niestety z tym drugim scenariuszem. Zupełna klapa i zbędny kosmetyk, który nic nie robi i nie daje żadnych efektów. Przyznam jednak, że marka ma dobry marketing i przyciąga opakowaniami, więc raz na jakiś czas skusi mnie jakiś ich kosmetyk i kupuję go zastanawiając się czy mi się tym razem spodoba. Po zużyciu tego serum zupełnie nie mam ochoty ponowić zakupu.
Produkt znajduje się w szklanej buteleczce z pipetą. Pojemność jest odrobinę większa niż standardowe sera, bo to 40 ml. Pipeta działa całkiem dobrze, chociaż nie jest idealna i miałam lepsze egzemplarze. Czasem trzeba było manewrować wewnątrz butelki żeby nabrać solidną porcję serum, a nie zaledwie kilka kropelek. Butelka ciekawie wygląda na półce, bo ma faktycznie morski kolor i dwufazową formułę - dwa odcienie błękitu ładnie ze sobą współgrają i tworzą estetyczny widok.
Zaskoczyła mnie konsystencja, bo jest bardzo wodnista. I to naprawdę bardzo bardzo. Serum przecieka przez palce, najlepiej je nakładać najpierw rozsmarowując je w dłoniach i dopiero wklepując w twarz. Inaczej się nie da, bo z palców po prostu spływa. Wydaje się, że dzięki temu serum jest wydajne, bo niewiele go trzeba, ale niestety wiele razy mi się zdarzyło, że trochę produktu pociekło mi po rękach i znalazło się w umywalce.
Serum łatwo się rozprowadza na skórze i zostawia ją gładką i lekko jakby śliską. Jest to wynik warstwy olejowej, która pozostawia lekka powłokę na skórze. Jest to jednak bardzo delikatny efekt, skóra nie jest tłusta ani ciężka tylko właśnie śliska i wygładzona. Makijaż na takim podkładzie całkiem dobrze się trzymał, chociaż filtr trochę się na tej warstwie ślizgał, no ale to zapewne specyfika tego akurat kremu z filtrem.
Zapach dla mnie na minus, nie przypadł mi do gustu. Liczyłam na morskie klimaty, lekką i świeżą woń, a zapach dla mnie miał z tym mało wspólnego. Na początku faktycznie czuć jakby świeżość, ale po chwili przebijają aromaty glonów i jakby jakiejś medycznej maści. O tyle dobrze, że zapach jest raczej z tych mało trwałych, no ale bezpośrednio po nałożeniu czuć go przez dłuższą chwilę.
Działania żadnego nie ma i to w tym wszystkim najgorsze. Nakładałam serum rano i wieczorem przez ok. 2 miesiące i... nic. Jedyne co czułam to zmiękczenie skóry i jej wygładzenie, to zasługa głównie dwufazowej konsystencji. O jakimś długotrwałym działaniu można zapomnieć. Przeciwzmarszczkowe, regenerujące, redukujące widoczne zmarszczki, hamujące starzenie się skóry - oj, producent mocno odleciał z opisem. To serum niestety nie robi nic. Nawet nie nawilża jakoś wystarczająco, dawało jedynie lekką ulgę po umyciu twarzy, ale nic poza tym. Jest przeznaczone głównie do skóry dojrzałej, wymagającej regeneracji i działania przeciwzmarszczkowego, ale kompletnie tego nie widzę. Pomimo sumiennego, regularnego używania każdego dnia w żaden sposób nie upiększyło mojej skóry ani nie dało żadnego bardziej widocznego efektu poza wizualnym wygładzeniem.
"Booster", jak szumnie nazwano to serum, nie daje żadnego pozytywnego kopa skórze. W zasadzie to działa jak placebo, bo i bez niego efekty byłyby podobne. Chociaż kosmetyk jest tani i łatwo dostępny to jednak lepiej zainwestować w coś skuteczniejszego. Być może sprawdzi się na skórze mało wymagającej, bez pierwszych zmarszczek i nie przesuszonej, ale po co je w takim razie określać jako produkt pomagający zachować młodość skóry na dłużej?
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie