Sephora Collection, Cherry Blossom Exfoliating Body Granita Peeling do ciała

Peeling Sephory z serii Cherry Blossom dostałam w zestawie prezentowym razem z kilkoma innymi kosmetykami z serii. Peeling nie nazywa się tu jednakże peelingiem lecz granitą, co ma pewnie kojarzyć się apetycznie i owocowo, bo produkt faktycznie wygląda nieco sorbetowo i jest ziarnisty- jak to peeling - niczym owocowa granita. Na tym koniec podobieństw. Zapach - cała linia Cherry Blossom pachnie sztuczną, zduszoną wiśnią. Nie ma tu ani soczystości owoców ani delikatnej świeżości kwiatów wiśni. To zapach tanich cukierków wiśniowych. Nie moja bajka. Konsystencja - szorstki glut. Niestety tylko tak mi się kojarzy. Peeling jest stosunkowo rzadki, ale nie lejący. Rozmywa się w palcach. Jest też bardzo drobnoziarnisty z dodatkiem nieco grubszych elementów - są to chyba pestki czarnej porzeczki. Niestety jest ich niewiele. Generalnie jak na peeling do ciała, jest to produkt dość słaby. W każdym razie ja od peelingu oczekuję solidniejszego złuszczania, a mam wrażenie, że owa granita nie robi za wiele - jedyny efekt peelingu dostrzegam na dekolcie, gdzie skóra jest cienka i delikatna i faktycznie takie szorstkie szorowanie nieco ją zaróżawia. Po peelingowaniu czas na spłukiwanie - i tu dochodzimy do sedna: produkt koszmarnie się zmywa. Spłukuje się bardzo opornie, mam wrażenie, że te drobniutkie drobinki lepią się do skóry. Nawet gdy już wydaje mi się, że spłukałam wszystko, wycieram się ręcznikiem, zaczynam wcierać balsam i... o rany, te suche drobinki nadal są na ciele i rozsmarowują się razem z balsamem. Bardzo nieprzyjemny efekt. Co do właściwości pielęgnacyjnych - jak widać po składzie, szału nie ma. Na uwagę zasługuje jedynie opakowanie. Bardzo estetyczny plastikowy słoiczek, z którego łatwo wydobyć produkt. I jak już w mękach zużyję ten peeling, to słoiczek pozwolę sobie zachować - będę w nim trzymać guziki :P