Balsam kupiłam z ciekawości i z zamiłowania do skandynawskiej filozofii minimalizmu. Nie będę jednak oszukiwać, że ten umiar dotyczy ilości kosmetyków, jakie mam w swojej łazience i kosmetyczce. To raczej skromność w ilości nakładania warstw, ale co do tej pierwszej kwestii, chciałabym również i w tym zastosować zasadę ascetyczności, a przynajmniej co jakiś czas staram się wprowadzić ją w życie, na razie jednak bez skutku. Za każdym razem, gdy wpadnie mi w oko jakiś ciekawy produkt, muszę go kupić. No dobrze, wróćmy na ziemię i do recenzji balsamu.
Kosmetyk podany jest w dużej białej butli wyposażonej w pompkę, co z jednej strony jest bardzo wygodne, ale z drugiej w momencie, gdy kosmetyk się kończy wymaga rozcięcia opakowanie, by wydobyć resztki. Mimo to i tak uważam, że jest to funkcjonalne i poręczne. Estetyka jest prosta i harmonijna. Na butle naklejona jest prawie na całej długości biała naklejka, na której widzimy u góry graficzny motyw owocu zawartej również w składzie maliny moroszki (chyba tak odmienia się tą nazwę?). Niżej nazwa firmy i podstawowe informacje o tym, z jakim produktem mamy do czynienia. Z tyłu można przeczytać dane w kilku językach, w tym języku polskim na pierwszym miejscu oraz dokładny skład balsamu.
Pompka działa bez zarzutu i z lekkością wydobywa na dłoń odpowiednią, wybraną przeze mnie ilość produktu. Lekko ją naciskając decyduję jak dużo balsamu potrzebuję. Kosmetyk posiada białą, błyszczącą, lekką konsystencję, wręcz zbliżającą się do emulsji, ale nie przelewa się przez palce. Zapach jest dla wielu użytkowniczek dość kontrowersyjny, z tego co czytam w innych recenzjach. Mnie nie przeszkadza, tym bardziej, że nie utrzymuje się długo na skórze. Przypomina mi nieco jakieś roślinne aromaty, trochę też przekształca się w stronę wody perfumowanej, której nazwy nie podam, bo jej nie znam, ale czasem czuję ją na ulicach, gdy jakaś Pani się nią spryska. Nie należy do moich ulubionych, ale w tym wydaniu mnie nie drażni, bo, jak wspomniałam, znika po pewnym czasie.
Balsam, choć tworzy chwilę po aplikacji nieco wilgotną warstwę na skórze, w ostateczności wchłania się w skórę całkowicie i nie zostawia tłustego czy śliskiego filmu. Uwielbiam kosmetyki do ciała, których całkowicie nie czuć na skórze i tutaj duży plus. Oczywiście nie w działaniu.
A co do tego, to mam mieszane uczucia. Balsam nakładam wieczorem, po prysznicu. Skóra po aplikacji jest nawilżona, miękka w dotyku i sprężysta. Nie czuję nieprzyjemnego ściągnięcia skóry. Jednak rano, następnego dnia, już odczuwam pewną szorstkość szczególnie na nogach, gdzie moja skóra jest najbardziej wymagająca. Nie pojawia się jednak, na szczęście, uczucie ściągnięcia. Trudno mi określić co nie działa, jak powinno. Niby skóra jest dobrze nawilżona, wciąż czuję jej elastyczność, ale ta szorstkość przysłania pozytywne odczucia. Na pozostałych partiach ciała już problem się nie pojawia, skóra jest miękka i elastyczna. Jednak to na nogach potrzebuję najsilniejszego działania nawilżającego i podejrzewam, że ten balsam nie daje mojej skórze ochrony przed ucieczką wilgoci. Lepiej jest na rękach i tułowiu, ale stopień nawilżenia i tutaj mógłby być wyższy.
Mimo lekkiego niezadowolenia mam ochotę wypróbować inne kosmetyki tej firmy. Ten balsam jest pierwszym produktem Barnangen w moim życiu i nie zakładam, że ostatnim.
Zalety:
- nawilżanie, choć mogłoby być mocniejsze
- miękkość
- elastyczność
- estetyczne i minimalistyczne oraz funkcjonalne opakowanie
- zapach nie utrzymuje się długo
- duża pojemność
- wchłania się całkowicie w skórę
- nie pozostawia filmu
- konsystencja
- wydajny
- cena
Wady:
- stopień nawilżenia mógłby być wyższy
- na moich wymagających nogach szybko pojawia się uczucie szorstkości
- potrzebuje dłuższej chwili by się wchłonąć
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie