Największy boom na ślimacze produkty mogliśmy zaobserwować już kilka lat temu. Ja sama miałam kilka kosmetyków z tym składnikiem. Jedne działały lepiej, inne gorzej, ale generalnie mogę stwierdzić, że moja cera lubi filtrat ze śluzu ślimaka. W końcu ma on działanie nawilżające, regenerujące oraz dobry wpływ m.in. na blizny. Moja mieszana cera skłonna do zapychania i stanów zapalnych zdecydowanie lubi to.
Kremik dostałam w paczce od Wizażu za recenzentkę miesiąca, a że przyszła akurat w przeddzień mojego tygodniowego wyjazdu, to zdecydowałam się go wrzucić do kosmetyczki z uwagi na jego kompaktowe rozmiary.
Używałam go wyłącznie wieczorem. Aczkolwiek też nie codziennie. Czasami była to maska całonocna, a czasami serum z olejkiem. Ale zdecydowanie to on wieczorami przeważał.
Krem ma konsystencję lekką i delikatnie klejącą za sprawą filtratu ze śluzu ślimaka wysoko w składzie. Mimo pozornej lekkości jest jednak dość treściwy.
Ma biały kolor i bardzo delikatny zapach. Właściwie ciężko mi określić czym pachnie. Może tym ślimakiem ;-)? Pierwszy raz się spotykam z totalnie neutralnym zapachem w moim odczuciu. Bo ani mi się on nie podoba, ani mi nie przeszkadza. A przy tym jest tak słaby, że trzeba się mocno sztachnąć, żeby go poczuć, dlatego nie powienien nikogo drażnić.
Krem ma średnią gęstość, dzięki czemu bez najmniejszego problemu rozprowadza się na skórze. Ja nakładałam go w większej ilości na noc i wtedy zostawiał lekko świecący film, który absolutnie w niczym mi nie przeszkadzał, nie dusił cery, a po jakimś czasie ładnie się wchłaniał i nie lepił. Aczkolwiek kładąc się krótko po aplikacji można się do poduszki przykleić.
Na dzień go nie stosowałam, więc nie mogę wypowiedzieć się w kwestii zachowania w ciągu dnia i pod makijażem. Jedynie tyle, że zaaplikowany w mniejszej ilości sprawnie się wchłania.
Już dawno po zwykłym kremie nie miałam takiego odczucia, a w tym przypadku czułam jak skóra aż wzdycha z przyjemności. Momentalnie dawał uczucie nawilżenia, ukojenia i odżywienia. Cera po przebudzeniu była miękka i promienna. Chociaż mam wrażenie, że już teraz przy mrozach, zanieczyszczeniu (mieszkam w centrum aglomeracji śląskiej) mógłby potrzebować wsparcia.
I raczej polecałabym go osobom młodym dla profilaktyki przeciwzmarszczkowej, bo myślę, że tyle można z niego wyciągnąć, czyli walkę opóźniającą pojawienie się pierwszych zmarszczek poprzez odpowiednie nawilżenie i odżywienie skóry.
Ja, jako 29-latka, bardzo go polubiłam, stosując jeszcze w cieplejsze dni. Ponadto nie zapychał mojej kapryśnej cery i dobrze dogadywał się z innymi kosmetykami.
Skład kremu jest dość długi, ale treściwy, pełen substancji aktywnych już od samego początku, więc można przypuszczać, że nie są to śladowe ilości. Już na drugim miejscu jest filtrat ze śluzu ślimaka, później gliceryna, masło shea, kwas hialuronowy, a także sporo roślinnych ekstraktów.
Nie jest to oczywiście naturalny skład, ale jest całkiem ok.
Opakowanie kremu jest ciekawie rozwiązane. Ma postać saszetki z zawleczką, którą odrywamy przed pierwszym użyciem, a z drugiej strony mamy zakrętkę, więc krem nie będzie wietrzał. Poza tym otwór jest na tyle mały, że powietrze ma zdecydowanie utrudniony kontakt z produktem. To na plus.
Saszetka ma srebrny kolor z motywem ślimaka, a jakże. Z tyłu posiada wszelkie istotne informacje oraz opis.
Całość wykonana jest bez zarzutu, mimo swojego niepozornego wyglądu.
Taka saszetkowa forma jest fajna na jakiś wyjazd albo do przetestowania, ale jednak na dłuższą metę pojemność 12 ml kremu do twarzy, to jednak dla mnie zbyt mało. Chociaż cena nie jest wygórowana, więc jak kto chce, to może się obkupić w pakiet saszetek i wyjdzie, jak przy standardowym, pełnowymiarowym opakowaniu.
Nie mam zielonego pojęcia, jak jest z dostępnością stacjonarnie, a w kilku popularnych drogeriach internetowych jest na stanie.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie