Produkt jest wart uwagi – jest lekki, ale treściwy zarazem, szybko się wchłania, świetnie nawilża, doskonale brązuje a efekt jaki uzyskujemy można stopniować od delikatnego po wyrazisty. Od nas samych zależy jak będzie wyglądała nasza opalenizna.
Jestem bladziochem i nawet latem ciężko złapać mi brąz na skórze. W zeszłym roku eksperymentowałam z samoopalaczami, ale ta przygoda zakończyła się kompletną klapą. Dopiero po użyciu balsamu brązującego z serii Brazilian Body przekonałam się do tego typu produktów. W tym roku postanowiłam spróbować osiągnąć podobne efekty z balsamem brązującym od Lirene. Od balsamów brązujących do ciała oczekuję nadania skórze zdrowego koloru, bez efektu pomarańczy, możliwie niepozostawiania smug i zacieków, w miarę znośnego zapachy, choć tego typu kosmetyki są specyficzne pod tym względem. Produkt jest wart uwagi – jest lekki, ale treściwy zarazem, szybko się wchłania, świetnie nawilża, doskonale brązuje a efekt jaki uzyskujemy można stopniować od delikatnego po wyrazisty. Od nas samych zależy jak będzie wyglądała nasza opalenizna.
OPAKOWANIE
Opakowanie wykonane jest z miękkiego tworzywa i wyposażone w zamknięcie na klik. Dzięki temu łatwo wycisnąć odpowiednią ilość produktu bez konieczności męczenia się z opakowaniem. Takie zamknięcie pozwala ono na szybka i higieniczną aplikację, jest bardzo praktycznym dodatkiem. Szata graficzna jest charakterystyczna dla serii Bronze Collection – grafika z bursztynem na brązowym tle, któremu towarzyszy mnóstwo napisów, wśród których znajdziemy najważniejsze cechy produktu, przeznaczenie i wymienione składniki aktywne. Z tyłu znajduje się dokładny opis działania jak i właściwości kosmetyku. Poszczególne składniki również zostały omówione. Podoba mi się to, ze producent zadbał o przejrzystość tekstu i łatwość odnalezienia informacji.
BALSAM
Posiadam balsam przeznaczony dla jasnej karnacji, ale wiem, że istnieje też wersja dla ciemnej. Sam balsam ma lekką, aksamitną wręcz puszystą konsystencję i kremowy, wpadający nieco w żółć kolor. Mimo to jest treściwy i dobrze nawilżający. Zaskoczeniem jest bardzo przyjemny, sodki zapach kawy, który absolutnie nie kojarzy mi się z samoopalaczem, jest słodki niczym deser. Choć po kilku godzinach pojawia się w nim nutka samoopalaczowej woni, jednak jest to do przeżycia. Z pewnością jest to jeden z lepiej pachnących kosmetyków samoopalających jakie miałam. Łatwo rozprowadza się na skórze i szybko wchłania pozostawiając przyjemną, aksamitną warstewkę. Nie bieli nałożony nawet w sporej ilości, wystarczy go równomiernie nałożyć, rozsmarować i delikatnie wmasować. Używałam go zawsze po wykonaniu peelingu. Nawilżenie utrzymuje się przez dłuższy czas z tego jestem bardzo zadowolona. Długotrwały efekt odżywienia, jaki daje czyni go idealnym produktem dla cer suchych i tych, którzy poszukują mocno nawilżających produktów. Nie jest to tylko produkt nawilżający, ale również koloryzujący i to jego główna cecha na której wypada się skupić. Balsam nakładałam wieczorem po wykonaniu peelingu, aby mieć pewność, że skóra jest właściwie przygotowana na tego typu kosmetyk. Po nałożeniu i rozprowadzeniu czekałam kilkanaście minut do całkowitego wchłonięcia i zakładałam ubranie. Producent zapewnia, że balsam nie brudzi ubrań. Specjalnie założyłam jasne spodnie od piżamy, aby to sprawdzić i nie pozostawił na nich żadnych śladów – test zaliczony! Nie ma więc obaw, że zrobi krzywdę naszym ubraniom, co często mi się zdarzało w przypadku innych produktów. Balsam nadaje skórze piękny, brązowy kolor już po pierwszej aplikacji,a kolejne tylko go pogłębiają. Po pierwszym użyciu kolor jest bardzo delikatny, skóra jest odrobinkę muśnięta słońcem efekt ten można stopniować – producent zaleca aplikowanie balsamu codziennie 1-2 razy. Ja stosowałam go co 2-3 dni, bo nie chciałam uzyskać sporo ciemniejszej cery, a jedynie złocistą opaleniznę. To mi się udało z powodzeniem. Niestety na kolanach, kostkach i miejscach gdzie skóra jest cieńsza pojawiały się ciemniejsze plamy, które jednak szybko skorygował delikatny peeling. Uważna i dokładna aplikacja to podstawa, przy kolejnych aplikacjach smarowałam je nawilżającym balsamem a dopiero używałam tego bronera. Niemniej jednak bardzo podoba mi się odcień opalenizny, który jest naturalny, nie ma w nim nic z pomarańczy. Równomiernie schodzi i utrzymuje się długo, choć oczywiście zależy to od regularności stosowania produktu. Podoba mi się to, że możemy stopniować efekt jaki uzyskujemy, jego nawilżająca i treściwa formuła oraz ciekawy mimo wszystko zapach. Kupiłam go w promocyjnej cenie, ale regularna nie jest zbyt wysoka. Jest dobrze dostępny, gdyż znajdziemy go w wielu drogeriach jak i online. Wydajność – miałam go około miesiąc, więc całkiem dobra. Jeśli chcecie uzyskać złocistą, naturalnie wyglądającą opaleniznę bez wychodzenia z domu, warto się zainteresować tym balsamem brązującym.
PLUSY
+ praktyczne opakowanie
+ świetnie nawilża
+ delikatnie i stopniowo brązuje
+ możliwość stopniowania efektu
+ w miarę ładny zapach
+ szybko się wchłania
+ wydajność
+ cena
MINUSY
- trzeba liczyć się z możliwością powstania plam i zacieków (łokcie, kolana, kostki), ale to standard przy samoopalaczach i balsamach brązujących, więc nie odejmuję gwiazdki
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie