Lekki krem nawilżający marki Resibo udało mi się zakupić w całkiem korzystnie cenowo wypadającym zestawie. Mam cerę tłustą, ale dającą oznaki odwodnienia, dlatego stwierdziłam, że dobry, lekki i nawilżający krem latem dla mnie okaże się się strzałem w 10. Założyłam, że Resibo właśnie takie będzie. I chociaż nie mogę powiedzieć, że jest to zły kosmetyk, to jednak pewne cechy sprawiają, że to była jednorazowa przygoda.
Zaczynając od początku, to mamy do czynienia w tym przypadku z kosmetykiem faktycznie lekkim, jeśli chodzi o konsystencję. Krem jest nawet dosyć rzadki, więc podczas dozowania lepiej uważać i aplikować w mniejszych porcjach, żeby nie spłynął.
Krem jest białawy i posiada zapach kojarzący się z neroli, czyli trochę cytrusowy, trochę gorzkawy. Przynajmniej ja mam takie odczucie. Nie jest inwazyjny i szybko wietrzeje.
Krem za sprawą lekkiej formuły rozprowadza się bezproblemowo i jest przy tym wydajny. Wchłania się stopniowo i mimo że cera wydaje się być matowa, to jednak pod palcami wyczuwa się delikatny film. I ten film w przypadku mojej tłustej cery, w dodatku stosowany latem, nie zawsze chciał współpracować z kosmetykami do makijażu. Podkłady potrafiły się na nim rolować i warzyć. Ponadto cały makijaż bardzo szybko zaczynał się nieestetycznie błyszczeć.
Jeśli chodzi o nawilżenie, czyli jego zasadnicze działanie, to nie mam nic do zarzucenia. Krem fajnie nawilża, uelastycznia naskórek i sprawia, że skóra wygląda zdrowo i promiennie. Koloryt był wyrównany, a mimo całej masy składników aktywnych, w tym olejów, nie zaobserwowałam zapychania.
Producent wymienia całą masę substancji czynnych i jeszcze więcej ich właściwości, jednak w mojej ocenie to podstawowy krem nawilżający, który w dodatku nie każdej cerze będzie pasował. U mnie pod makijaż nie nadawał się zupełnie, ale już w dni bez malowania czułam się komfortowo. Na noc dla mnie był zbyt słaby i gdybym go tak używała, to musiałabym go czymś podrasować. Ciężki orzech do zgryzienia...
Skład oczywiście jest naturalny i bogaty, bo mamy tutaj glicerynę, olej z otrąb ryżowych, olej z pestek winogron, skwalan, trehalozę, masło cupuacu, kwas hialuronowy, ekstrakty z pieprzu tasmańskiego, oczaru wirginijskiego, dziurawca zwyczajnego, nagietka lekarskiego, rumianku pospolitego, kasztanowca pospolitego, ślazu dzikiego, lipy szerokolistnej, mięty pieprzowej, krwawnika pospolitego, wit. E, olej z pestek słonecznika. Do tego substancje konsystencjotwórcze, naturalne konserwanty i składniki kompozycji zapachowej.
Krem znajduje się w matowej i nieprzezroczystej, wąskiej tubie. Na tyle wąskiej i wysokiej, że wiecznie mi się przewalała na półce, co mnie mocno denerwowało. Tubka jest zakręcana, więc też nie jest to szczyt wygody.
Grafika ok, stonowana i oddająca naturalny charakter kosmetyku, ale Resibo w międzyczasie zdążyło zmienić opakowanie (i nazwę) tego konkretnego kremu.
Tubka do tej pory zapakowana była dodatkowo w tekturową tubę, którą z powodzeniem można wykorzystać, np. do trzymania pędzli.
Cena jaka jest każdy widzi. Nie jest może najniższa, ale za kosmetyki z dobrym składem firmy z konkretną wizją jestem w stanie dać nawet więcej. Ale to już czysto indywidualna sprawa. Dostępność marki jest już w miarę dobra. Jednak u mnie ten krem nie spisał się w tej roli jaką sobie uwidziałam. W innych za dużo bym miała kombinowania, a tego nie lubię, mając taki wybór na rynku.
Nie jest to zły kosmetyk, więc nie zamierzam odradzać zakupu, jednak pewne jego cechy należy mieć na uwadze.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie