Ciężki orzech do zgryzienia...
Pomadkę tę kupiłam wraz z peelingiem do twarzy, którego recenzję pisałam całkiem niedawno, oraz mleczkiem do ciała tej samej firmy. Miałam wtedy akurat jakąś fazę na makijaż w stylu francuskiego szyku, więc poszukiwałam klasycznej, czerwonej szminki. To, że trafiło akurat na tę z Nutridome, to czysty przypadek. Był to zakup totalnie nieplanowany. Kosztowała na promocji około 16-17 złotych. Mój kolor to 206 Perfect Date.
Nie ukrywam, że jestem fanką matowych pomadek w płynie. W mojej kolekcji takich jest najwięcej, a nawet mogłabym rzec, że innych nie mam. Klasycznych szminek w sztyfcie generalnie nie lubię z dwóch, głównych powodów - po pierwsze gorzej mi się je aplikuje na usta (wiem, że mogę użyć oddzielnego pędzelka, ale wiecie jak to jest :D), a po drugie są one najczęściej nietrwałe i odbijają się na wszystkim, czego dotkną. Spytacie więc ''dlaczego w takim razie takową kupiłaś?''. A dlatego, że tak jak każda z nas, miałam przez kilka dni dziwny humor, który sprawił, że nagle spodobało mi się to, po co normalnie bym nie sięgnęła. Myślę, że każda kobieta miała do czynienia z czymś takim :D. No i muszę ze smutkiem stwierdzić, że głupi i zbyt pochopny był to pomysł. Może zacznę od koloru... Jest to wyrazista, bardzo dobrze napigmentowana i prawie że neonowa czerwień, czego w sztyfcie aż tak nie widać, ale niestety bardzo niekorzystna. Ma ona w sobie ciepłe, pomarańczowe tony, które pogłębiają żółć zębów (no chyba, że macie idealne perełki, to wtedy niemal każda pomadka jest korzystna). Do mnie pasują ciemniejsze kolory, a te jaśniejsze i zbyt jaskrawe wyglądają tandetnie. Drugi problem to na pewno jej formuła. Miała być matowa, a wyszło na to, że jest kremowa. Wygląda i pachnie jak jedna z pomadek mojej mamy, które kupowała na targu około 15 lat temu. Nie znajdziecie w niej drobinek ani perły, ale ta kremowość jest naprawdę przestarzała... Taka tępa i ciężka do rozprowadzenia. Można sprawić, że będzie ''matowa'' w jeden, całkiem znany sposób - po pomalowaniu odbijamy usta klika razy na chusteczce. W ten sposób ściągamy nadmiar szminki, a pozostawiamy tylko jej minimalną ilość i kolor. Traci trochę wtedy na intensywności, ale moim zdaniem działa to na jej korzyść. Jednak mimo tego nadal odbija się na wszystkim, tylko w mniejszym stopniu. A co do trwałości... Aż żal pisać. Pierwszy, lepszy posiłek i cały środek ust zostaje zjedzony, a do tego wyglądamy jak klauny przez rozlane kąciki. Nie wiem na jaką okazję taka szminka miałaby być. Chyba na dzień głodówki... Ode mnie stanowcze NIE.
Opakowanie to zdecydowanie plus tego produktu. Jest ono plastikowe, całkowicie srebrno-lustrzane, a jedyne napisy to nazwa firmy i numer oraz nazwa koloru na spodzie, co sprawia, że jest minimalistyczne, ''czyste''. Posiada ciekawy mechanizm wysuwający sztyft ze środka. Na górze znajduje się przycisk, który po wciśnięciu sprawia, że pomadka wyskakuje od dolnej strony. Nigdy takiej nie miałam, więc możecie się domyślić, że była to dla mnie świetna zabawa na początku :D. Jednak nie spodziewajcie się za taką cenę super jakości. Jest to po prostu zwykły, lekki plastik.
Zalety:
- Dobrze napigmentowana
- Ładnie wyglądające opakowanie z ciekawym mechanizmem
Wady:
- Cena, mimo że nie jest wysoka, to i tak za wysoka jak na taką ''targową'' jakość
- Niekorzystny odcień czerwieni, pogłębiający żółć zębów
- Nie jest matowa, tylko kremowa
- Tępa przy rozprowadzaniu
- Odbija się na wszystkim, czego dotknie
- Bardzo słaba trwałość
- Śmierdzi jak stary kosmetyk
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie