Do zakupu namówiła mnie znajoma włosomaniaczka – co mogło więc pójść nie tak? Jak się okazało, wiele rzeczy.
Szukałam szamponu łagodnego, do częstego mycia, i teoretycznie to właśnie znalazłam. Ten szampon w kremie wydaje się mieć bardzo pozytywny skład, bez mocnych detergentów myjących, a z dobroczynnym olejem lnianym czy wzmacniającym ekstraktem ze skrzypu. Brzmi super… niestety tylko brzmi.
Choć mycie jest bardzo przyjemne, jak to zresztą bywa, gdy celebruje się nakładanie każdego rodzaju kremu, już kilka minut po nim zaczynają się problemy. Na włosach pozostaje paskudny osad – spokojnie, próbowałam dokładnego spłukiwania (podwójnego, potrójnego, głową w górę, głową w dół, całe cuda!), czytałam też instrukcję i oglądałam tutoriale. Nie zapominałam także o mocniejszym szamponie co kilka myć. Ale żeby po trzecim użyciu (przy myciu co drugi dzień) nie móc wytrzymać tego uczucia oblepienia, przetłuszczenia i niedomycia? Wielkie NIE, dziękuję.
Mimo że po pierwszym razie zadziałał efekt wow, stworzyła się prawdziwa tafla i uwierzyłam w odnalezienie ideału, im dłużej trwała moja przygoda z nim, tym bardziej pragnęłam od niego uciec. Fakt, koi skórę głowy, która nie swędzi, a same włosy wydają się nawilżone, no ale błagam… Wspomniany osad oblepia je, i choć nie wyglądają na tłuste czy niedomyte, są jednak tępe i szorstkie w dotyku, jakby posklejane i obciążone. Nie mogłam przestać ich dotykać, sprawdzając, czy przy niezwykle trudnych próbach rozczesania ich wciąż trzymają się na głowie. To wysoka cena, nawet jak za taflę. Zwłaszcza, że szampon miał jakkolwiek pomagać z wypadaniem włosów, a przy próbach domycia go czymś porządniejszym wypadło mi ich tyle, że strach się bać.
Podsumowując: naprawdę stresująca współpraca. Mam mieszane uczucia, bo niektóre jej momenty były naprawdę pozytywnym zaskoczeniem, lecz te złe niestety przeważyły. A mogło być tak dobrze.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie