Nigdy nie podejrzewałabym siebie o to, że polubię masełko do włosów. A jednak!
Testuję obecnie całą niebieską serię do włosów z so!flow. Masełko jest pierwszym zdenkowanym przeze mnie produktem z tej linii, a to już mówi wiele. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że zanim zaczęłam testować poszczególne kosmetyki, byłam pewna, że masełko wypadnie najsłabiej. A tu proszę, okazało się hitem! Kolejny raz przekonałam się, że nie warto przekreślać żadnego produktu. ;)
Moje włosy to wysokopory w typie wurly. Z natury są suche, szorstkie, matowe. Okropnie się plączą i puszą. Do tej pory końcówki zabezpieczałam najczęściej olejkami.
Masełko zostało zamknięte w szklanym, solidnym słoiczku o pojemności 15 ml. Nie lubię tego rodzaju opakowania, ale ciężko sobie wyobrazić zastosowanie innego w przypadku produktu o takiej konsystencji. „Takiej” – czyli jakiej? Na pewno ciekawej. :D Nie jest to konsystencja masła, jak mogłaby sugerować nazwa, jeśli już, to raczej rozpuszczonego masełka. Aplikowałam je na włosy w ten sposób, że niewielką ilość pobierałam ze słoiczka, po czym rozcierałam w dłoniach, aż rozpuściło się całkowicie. Kosmetyk ten – podobnie jak inne z tej serii – ma tropikalny, bardzo przyjemny zapach. W składzie znajdują się m. in. olej kokosowy (zwracam na ten składnik szczególną uwagę, ponieważ może puszyć włosy, zwłaszcza wysokoporowate, choć w moim przypadku nic takiego nie miało miejsca), olej słonecznikowy, olej rycynowy, masło shea, olej ze słodkich migdałów, adaptogen – grzyb reishi, który jest przeciwutleniaczem, a także nawilża i wygładza, olej arganowy, olej babassu, masło z nasion kakaowca, olej macadamia, wyciąg z kwiatów gardenii tahitańskiej, hydrolizat protein roślinnych i olej sojowy. Pod koniec składu znajdziemy również glicerynę, która jest humektantem i – podobnie jak olej kokosowy – może puszyć włosy. Niemniej, mamy tutaj taką bombę emolientową, że ryzyko powstania puchu jest w mojej ocenie niewielkie, choć oczywiście jak wszystko w pielęgnacji włosów, również i to zależy od ich rodzaju.
Masełko stosowałam głównie do zabezpieczenia końcówek, ale nie tylko, nakładałam je również na długość. Muszę przyznać, że produkt ten dobrze radził sobie z wygładzeniem i dociążeniem włosów. Kosmyki były błyszczące, nie strączkowały się (co przy tej ilości emolientów brałam pod uwagę). Nie będę ukrywać, że najbardziej obawiałam się, że po nałożeniu masełka włosy staną się obciążone czy wręcz tłuste, ale nic takiego się nie działo. Trzeba jednak w tym miejscu podkreślić, że nie można nałożyć tego produktu w zbyt dużej ilości, bo wówczas faktycznie włosy mogą sprawiać wrażenie tłustych strąków. Ja masełko stosowałam w naprawdę niewielkiej ilości i dzięki temu upiekłam dwie pieczenie na jednym ogniu – nie tylko nie obciążyłam włosów, ale mogłam też cieszyć się nim dłużej.
Masełko jest dostępne na stronie producenta w cenie 22,99 zł. Wydaje mi się, że nie jest to wygórowana kwota, choć faktem jest, że można znaleźć dobre produkty do zabezpieczania końcówek w niższej cenie (patrz olejki Isana).
Podsumowując, masełko okazało się dla mnie pozytywnym zaskoczeniem. Uważam, że jest ono dobrym produktem do zabezpieczania końcówek, wartym wypróbowania. Czy sama do niego wrócę? Tego w tym momencie nie wiem, bo na mojej "chciej-liście" znajduje się co najmniej kilka kosmetyków do zabezpieczania końcówek, a i ulubieńców w tej kategorii mam kilku. Niemniej, masełko so!flow jak najbardziej mogę polecić.
Zalety:
- wygładza, dociąża, nabłyszcza włosy
- skład
- konsystencja
- wydajność
- zapach