Łzawienie oczu, intensywny zapach, średni poziom nawilżenia, minimalnie wyższy odżywienia
Maseczka Royal Jelly to już szósta płachta z zestawu 7 kupionych w supermarkecie kilka miesięcy temu.
Grafika opakowania w kolorystyce złocistego brązu - słoiczek miodu w otoczeniu plastrów miodu i pokruszonych kawałków orzecha włoskiego. Nadal nie ogarniam po co w prawym dolnym rogu umieszczony jest rysunek płachty z nacięciami od zewnętrznych krawędzi, gdy w środku materiał ich nie posiada. Trójkątne nacięcia w górnej części opakowania ułatwiają otwarcie, ale trzeba uważać przy otwieraniu, bo pojedyncze kropelki esencji mogą chlusnąć ze środka na otoczenie albo rozlewać się na zewnątrz po powierzchni saszetki.
Rozmiar płachty ogólnie dobry, mogłaby być jednak dłuższa aby pokryć brodę, brak nacięć powoduje problem w dopasowaniu, bo od skrzydełek nosa do kąta żuchwy muszę tworzyć zakładki z materiału i w tych obszarach maska nie przylegała całkowicie i po 10 minutach zaczynała lekko odchodzić. Czoło, okolice pod oczami i nos były bardzo dobrze zakryte, nic się nie odklejało. Nasączenie dobre, w opakowaniu zostało jeszcze trochę esencji do wmasowania.
Zapach to w moim odczuciu kombinacja delikatnego miodu, sztucznie słodkiego, przecukrzonego z dodatkiem mlecznym, a trochę przypomina mi krem od Eveline Manuka; przez pierwsze 5 minut oczy strasznie łzawiły, później to minęło. Ciągle chciało mi się kichać, nawet po zdjęciu płachty i godzinę po nałożeniu serum i kremu.
Moja mieszana cera z przetłuszczającą się strefą T, rozszerzonymi porami na nosie i w okolicach jego bocznych skrzydełek oraz suchymi policzkami oraz okolicą pod oczami; widoczne są u mnie odstające skórki, na które działają tylko peelingi ziarniste czasami potrzebuje odżywienia dlatego podeszłam do tej maski standardowo - bez oczekiwań, bo nadzieje pokładam głównie w serum i kremach, których działanie jest widoczne stopniowo i utrzymuje się długofalowo, a nie w jednorazowych zabiegach, chociaż te bywają przyjemne i pożyteczne.
Bezpośrednio po zdjęciu płachty skóra była lekko zaczerwieniona w strefie T, lekko lepiąca, miękka i wygładzona, po godzinie skóra wyglądała na szarą i zmęczoną ale w dotyku pozostała miła i delikatna. Kolejnego dnia skóra pozostawała miękka, i jakby wypełniona nawilżeniem, ale nie wyglądała zdrowo - miała nieciekawy blady odcień, była szarawa. Nie zapchała porów, nie zwiększyła występowania niedoskonałości, a nawet pokuszę się o stwierdzenie, że wpłynęła na zmniejszenie produkcji sebum.
Poprzednie maseczki z tego zestawu po części spisywały się lepiej, mimo czasami wyjątkowo dziwnego zapachu, zdarzały się też wyjątki typu pięknie pachnąca Snail, która spowodowała istne pandemonium.
Możliwe, że lepiej sprawdziłaby się latem, kiedy wyższe temperatury wzmagają występowanie krostek poprzez nadmierną produkcję potu, sebum i wtedy większe przyleganie do powierzchni skóry zanieczyszczeń z otoczenia.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie