Kupując zestaw siedmiu maseczek za 24,99 zł w hipermarkecie zrobiłam sobie prezent urodzinowy, a o niektórych maskach w płachcie marzyłam już od dawna, niestety w okolicznych drogeriach ciągle były wykupione. Saszetka z grafiką kropel połączonych ze sobą cieniutkimi nitkami na tle w kolorze morskiego zgaszonego indygo, napisami na froncie w językach angielskim i koreańskim, na odwrocie informacje o działaniu i sposobie stosowania. Trójkątne nacięcia w górnej części opakowania ułatwiają otwarcie, ale trzeba uważać przy otwieraniu, bo pojedyncze kropelki esencji mogą chlusnąć ze środka na otoczenie albo rozlewać się na zewnątrz po powierzchni saszetki.
Jest to już piąta maseczka z zestawu 7 sztuk, o tej myślałam, że będzie w topce najlepszych masek w płachcie, bo po przejściach z dotychczas stosowanymi oczekiwałam dobrych wrażeń. Na początku postanowiłam wybrać w celu odratowania dla mojej zmęczonej chorobą i przesuszeniem przez ciągłe wycieranie nosa chusteczkami higienicznymi oraz niskimi temperaturami na zewnątrz cery mieszanej z zazwyczaj przetłuszczającą się strefą T i bardzo suchymi okolicami pod oczami i policzkami maseczkę ‘Snail’, która miała mieć właściwości regenerujące, ale spowodowała taki horror, że musiałam się ratować maseczką łagodzącą ‘Madecassoside’, która przyniosła bardzo pozytywne efekty - ukoiła i mocno nawilżyła skórę (niestety zapach wywoływał łzawienie oczu i był intensywny), które postanowiłam podtrzymać maską ‘Aloe”, a po naprawieniu większości nieprzyjemności pojawiający się na mojej twarzy rzuciłam się na płachtę ‘Avocado’, która dawała faktyczne uczucie nawilżenia, ale zapach nie miał nic wspólnego z awokado.
Czas na maskę ‘Collagen’.
Płachta mocno nasączona o dobrze wyciętych otworach na oczy oraz ma dłuższy pasek na nos, materiał trwały, nie rozciąga się ale ogólnie słabo przylega do skóry na czole i na krawędziach zasięgu płachty policzków i linii żuchwy, bo brak jej nacięć i przez to marszczy i odkleja się w tych okolicach; jest zbyt krótka w okolicach brody, bo ledwo ją przykrywa; zawsze mogłabym naciągnąć ją od ucha do ucha i od granicy linii włosów za linię żuchwy, ale wtedy płachta nie przylegałaby do okolic pod oczami i pasek nad ustami znalazłby się na dolnej wardze.
Duża ilość esencji pozostała w opakowaniu, przez co mogłam jeszcze zaaplikować ją na szyję i twarz kilkukrotnie.
Zapach zadziwiająco przypominał mi żel do prania odzieży - świeży, czysty, jednak ciągle myślałam tylko o tym, że chyba nie zakręciłam właściwie butelki ze środkiem czyszczącym, bo aromat był tak nachalny. Nie drażnił, nie powodował łzawienia oczu czy też kichania, ale też nie zachwycił.
Płachta nałożona na twarz dawała tylko wilgoć - nie czułam nawilżenia, chłodu, mrowienia ani pieczenia. Po 5 minutach pasek nad ustami zaczął się odklejać, materiał na brodzie i czole odchodził od powierzchni skóry. Po 15 minutach od aplikacji postanowiłam ściągnąć maseczkę, która przylegała już jedynie na policzkach.
Dobrze, że nie nakładałam tego dnia makijażu, bo nie byłby to szybki proces: zagięcia stworzone na złożonej płachcie przetransformowały się na moją twarz - dosłownie 40 minut widoczne i wyczuwalne były bruzdy wgłębień na policzkach i czole. Skóra muśnięta lekko lepkim filmem wyczuwalnym przez godzinę, zero zaczerwienień, podrażnień. Wyglądała na pociągniętą lekkim kremem nawilżającym, nic więcej.
Nie pojawiły się żadne krostki, zaskórniki w ciągu kolejnych dni.
Nie zauważyłam żadnych pozytywnych zmian (zwiększenie nawilżenia, zmniejszenie widoczności suchych skórek czy też zmarszczek, lepsza wchłanialność kosmetyków na kolejnych etapach pielęgnacji) czy też negatywnych (zwiększona suchość, nadmierna produkcja sebum, zwiększenie występowania niedoskonałości).
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie