Mixsoon Bean Cream Krem do twarzy

Bleh...nie cierpię warstwy, jaką ten krem zostawia na skórze. Taka dusicha, którą mam ochotę szybko zmyć. Krem ma konsystencję kremowo-żelową, ale nią taką typową jak np. Clinique, a mocno klejącą. Po nałożeniu, nie wchłania się całkowicie, a nawet bym powiedziała, że wcale. On leży na mojej skórze, zostawiając błyszczącą, lepką warstwę niczym maź. Coś okropnego. Wymęczyłam go na noc, ale nawet zostawiony na kilka godzin, nie wchłania się. Ta smalcowata maź doprowadza mnie do szału. Nie wspominając, że przyklejamy do siebie wszelkie kurze z otoczenia. Ponadto krem mnie zapchał, ale to mnie specjalnie nie dziwi, sądząc po konsystencji. W składzie na drugim miejscu mamy glicerynę, co może być przyczyną wspomnianej lepkości. Jest to substancja nawilżająca, o ile nie jest w zbyt wysokim stężeniu, wtedy zaczyna działać odwrotnie. Jest to substancja lepka. Poza składnikami bazowymi jest też sporo mikroplastiku, którego unikam, szczególnie w pielęgnacji. Jeśli chodzi o właściwości pielęgnacyjne, to niestety nie zauważyłam nic pozytywnego. Krem nie nawilża wystarczająco, jak dla mnie tworzy nieprzepuszczalną warstwę, która zalega na twarzy o jedyne co powoduje to rozwój mikroorganizmów.

Nie będę ukrywać, krem kupiłam po wielu pozytywnych opiniach na tiktoku. Ma ładny zapach, dobrze się wchłania i domyka wieczorną pielęgnację. Ma przyjemną, nieco żelową konsystencję i jest bardzo lekki na skórze. Dobrze nawilża, chociaż nie wiem jak sprawdziłby się na skórze suchej, gdyż sama mam cerę mieszaną. Na tym zalety jednak się kończą — jest bardzo mało wydajny, poza tym nie sądzę, aby mimo wszystko był wart swojej ceny. Nie wyrządził mi żadnej krzywdy, nie zapchał mnie ani nie podrażnił, ale mimo wszystko myślę, że takie działanie można osiągnąć produktem o niższej cenie. Nie jestem pewna, czy kupię go ponownie.

Kosmetyk kupiony pod wpływem impulsu zaskoczył mnie swoim "zachowaniem" na skórze i samym działaniem. Mam skórę tłustą, ale odwodnioną i w pielęgnacji stawiam na walkę z odwodnieniem właśnie. Latem sięgam po lżejsze formuły, ale też nie unikam tych cięższych jeśli tego potrzebuję. Moja skóra lubi się z taką bogatszą pielęgnacją, jednak niech Was ta solidna formuła tutaj nie zwodzi. Bo właśnie w tym miejscu następuje pierwsze zaskoczenie, skoro już o konsystencję chodzi. Bo jest to krem bogaty, nawet trochę maślany w odczuciu. Ale to jak on się wchłania, to jest niesamowite. Kremu w ogóle nie czuć na skórze, pozostawia on subtelny film, który jakby imituje skórę i warstwę ochronną bez lepkiego czy nawet odrobinę tłustawego wykończenia. Ani nie obciąża on skóry, nie wzmaga przetłuszczania, jest jak druga, lepsza skóra po prostu. Szczególnie jest to dla mnie niesamowite, że stosuję krem w momencie, gdy na zewnątrz panują ciepłe, wręcz upalne dni, więc raczej chciałoby się tą pielęgnację zminimalizować do leciutkich, delikatnych formuł. A tutaj ten konkretny krem nie stanowi dla mnie problemu. Po drugie, zaskoczyło mnie samo działanie. Nie jest to kosmetyk typowo dedykowany do skór odwodnionych, a radzi sobie tutaj świetnie. Nie tylko domyka wcześniejsze warstwy nawilżające, ale sam też to nawilżenie wzmacnia, odżywia skórę, zmiękcza, staje się ona przyjemna w dotyku, wygładzona i bardziej elastyczna. Bardzo lubię wizualną stronę kosmetyku. Krem zamknięty jest w przeźroczystym, szklanym słoiczku z etykietą, na której widnieją skromne napisy. Uwielbiam taką prostotę. Zamknięty jest za pomocą białej, plastikowej nakrętki. Chowa się pod nią jeszcze dodatkowe zabezpieczenie, które chroni krem w kolorze przełamanej bieli. Oczarował mnie ten krem. Wszystko w nim mnie oczarowało. To uczcie, gdy go aplikuję, to maślane, łagodzące odczucie, to, jak się wchłania, to jak pielęgnuje moją odwodnioną skórę, to jak wygląda..... Jest ze mną trochę ponad miesiąc, może dwa, to moje pierwsze opakowanie, ale już wiem, że nie ostatnie. Jest to natomiast już drugi kosmetyk tej marki, i drugi, który świetnie się u mnie sprawdza.