Nawilżenie jest potrzebne każdemu typowi skóry, dlatego nawilżające maseczki są, a przynajmniej powinny być, możliwie uniwersalne, przeznaczone dla wszystkich. To podstawowy, obok oczyszczania, element pielęgnacji. I choć maska w płachcie, czy, w tym wypadku hydrożelowa, jest dodatkiem, urozmaiceniem pielęgnacji, moim zdaniem warto się w nią od czasu do czasu zaopatrzyć, by podbić działanie nawilżające stosowanych regularnie kosmetyków, a także sprawić sobie niewielkie domowe SPA, dzięki któremu odetchniemy, choć na chwilę, od problemów. Ja przynajmniej bardzo to lubię, szczególnie że w ramach tego odpoczynku i regeneracji cery mogę testować kosmetyczne nowości i cieszyć się odkrycia nowych perełek, a także zapoznawania się bliżej z wybranymi markami.
Uwielbiam podstawową wersję maski nawilżającej Mediheal, Aquaring Ampoule Mask, która chyba jest – zresztą w pełni zasłużenie – najpopularniejszym produktem tej koreańskiej marki, dlatego, kiedy podczas zakupów zauważyłam wersję hydrożelową, postanowiłam koniecznie ją wypróbować. Co więcej, zainteresowała mnie hydrożelowa forma, spotykana (przynajmniej przeze mnie) o wiele rzadziej wśród produktów dostępnych w drogerii, ale też w ogóle na rynku kosmetycznym. Marka Mediheal jest również jednym z moich kosmetycznych „pewniaków” , jeśli chodzi o maski nawilżające, toteż wiedziałam, że będę zadowolona z efektu, jaki uzyskam za pomocą tego produktu, pod tym względem więc zakup nie był chęcią przetestowania czegoś nowego i sprawdzenia, jak ta wersja sprawdzi się u mnie.
Maska została zamknięta w typowej dla takich produktów saszetce. Pod względem graficznym opakowanie tej wersji bardzo podobne do tego, jakie ma maska w płachcie – tutaj jednak, najprawdopodobniej by odróżnić od siebie te dwa warianty, tło nie jest srebrne, a złote, co sprawia, że produkt sprawia wrażenie jeszcze bardziej luksusowego. Wszystkie jednak inne elementy pozostałe takie same – laboratoryjna ampułka odmierzająca niebieski płyn w prawym górnym rogu, łącząca się wężykiem z niebieskim kwadratem, gdzie białą czcionką w języku angielskim i koreańskim wypisano cechy produktu i umieszczono obrazek poglądowy znajdującej się wewnątrz maseczki oraz logo marki, a także zapisane w języku koreańskim niebiesko-czerwone kółko. Jedynym dodatkiem jest złoty element z czerwonymi napisami. Na drugiej stronie opakowania znajdują się szczegóły dotyczące produktu, w tym skład, również w języku koreańskim oraz angielskim. Tradycyjnie, polski dystrybutor przykleił nalepkę, która w szczegółowy sposób opisuje produkt – znajdziemy tam szeroko opisany sposób użycia oraz informację o głównych składnikach esencji maski. Całość jest bardzo minimalistyczna, ale i na tyle charakterystyczna, że – moim zdaniem – bardzo łatwo znaleźć maski Mediheal wśród innych podczas zakupów stacjonarnych, jak i internetowych.
Kosmetyk składa się z dwóch przezroczystych płatów, a właściwie dwóch części płatu z granicą w okolicach nosa; wykonana została z delikatnego i cienkiego, ale wytrzymałego hydrożelu. Po wyjęciu z opakowania, produkt z obu stron zabezpieczony jest folią – po jednej stronie, tej, którą nałożymy na twarz, folię odklejamy od razu po wyjęciu, a tę drugą komfortowo można usunąć już po nałożeniu produktu na twarz, nie tracąc już cennej esencji. Co jest charakterystyczne dla masek marki Mediheal, esencji jest bardzo dużo i przy wyjmowaniu może skapywać na przykład na dłonie, ubrania, czy cokolwiek, co jest wokół nas, dlatego trzeba być bardzo ostrożnym w obchodzeniu się z tymi produktami (przyznam, że jest to według mnie jednocześnie jedna z największych zalet, ale również i wad tych masek – bywa to dla mnie dość stresujące). Produkt jest bardzo dobrze, standardowo przycięty i do mojej twarzy przylega w sposób, któremu nie mogę nic zarzucić. Dobrze ułożony na twarzy przykleja się do skóry tak mocno (albo jeszcze mocniej niż) płachta wykonana z materiału, więc można bez najmniejszego problemu wykonywać w niej codzienne czynności. Podczas noszenia hydrożel nie niszczy się i nie rozrywa, przynajmniej w moim przypadku – mam dłuższe paznokcie, ale nie noszę hybryd, a także zawsze bardzo ostrożnie obchodzę się z tego typu formułami.
Jest to produkt bardzo wydajny. Jak już wspomniałam wyżej, esencji jest tak wiele, że bardzo łatwo może spływać z produktu chociażby na dłonie czy podłogę przy wyjmowaniu. Kosmetyk, już ułożony na twarzy, bardzo długo wysycha i po zdjęciu na skórze znajduje się naprawdę dużo cennego płynu. Wiele esencji pozostaje również w saszetce – warto ją zatrzymać, by użyć jej jako serum do twarzy.
Esencja jest bezbarwna, ma lekko żelową konsystencję, jednak należy do tych bardziej wodnistych. Pachnie lekko, ale nie jest to nachalny zapach; raczej delikatny, umilający jedynie czas, kiedy produkt jest używany.
Skład esencji maski jest bardzo bogaty, co jest typowe dla kosmetyków koreańskich. Sporo tu różnych interesujących ekstraktów – wśród nich można wymienić wyciąg z korzenia tarczycy bajkalskiej, który łagodzi podrażnienia (również te alergiczne), koi, ma działanie przeciwdrobnoustrojowe, wzmacnia włókna kolagenowe, rozjaśnia cerę oraz chroni komórki przed wolnymi rodnikami, wyciąg z rdestu japońskiego, mającego właściwości kojące, ale też i odżywiające skórę, ekstrakt z znanej chyba dobrze zielonej herbaty, która zarówno sprawdza się u osób z cerą tłustą i trądzikową, regulując pracę gruczołów łojowych i działając bakteriobójczo i odkażająco, ale także u tych z twarzą wyglądającą na zmęczoną i poszarzałą, którym przywraca zdrowy koloryt. Wyciąg z rozmarynu ujędrnia skórę i delikatnie przyczynia się do powstania uczucia świeżości, natomiast ekstrakt z rumianku łagodzi zaczerwienienia. Nie brakuje tutaj typowych dla kosmetyków azjatyckich powszechnie lubianych składników, jak wyciąg z wąkroty azjatyckiej, znanej ze swoich właściwości łagodzących wszelkie podrażnienia, gojących rany oraz tonizujących skórę czy ekstraktu z grzyba Hub, mającego właściwości zmniejszające widoczność porów, ale także nawilżające i ujędrniające. Innymi ciekawymi składnikami są olejek ze słodkich migdałów, jeden z niewielu olejków nadających się do każdego typu skóry, szczególnie suchej, atopowej czy podrażnionej, który natłuszcza, odżywia, regeneruje, wygładza i wzmacnia warstwę hydrolipidową skóry oraz wyciąg z korzenia lukrecji gładkiej, regenerujący i rozjaśniający podrażnioną, zaczerwienioną skórę. Poza tymi składnikami w esencji znajdziemy również trehalozę, o właściwościach nawilżających, adenozynę, która silnie wygładza, nawilża i ujędrnia skórę, ceramidy, kwas hialuronowy oraz hydrolat z róży damasceńskiej. Pozostałe składniki mają za zadanie utrzymywać formułę oraz konserwować produkt – tutaj znajdziemy charakterystyczny dla kosmetyków koreańskich kompleks EURO-NApre.
Kosmetyk ma moim zdaniem wiele funkcji – można użyć tej maski jako dopełnienie wieloetapowej rutyny w ramach małego domowego SPA, zarówno rano, jak i wieczorem, czy nałożyć rano przed ważną okazją, kiedy zależy nam na tym, by makijaż wyglądał świeżo przez wiele godzin. We wszystkich tych okolicznościach sprawdza się, moim zdaniem, świetnie i to – jak mniemam – niezależnie od rodzaju cery, jaką posiadamy.
Po nałożeniu maseczki od razu wyczuwalne jest przyjemny chłód, który trwa bardzo długo, niemal tak długo jak wilgotna są hydrożelowe płaty – a, moim zdaniem, wilgotne są o wiele dłużej, niż trzymanie maski na twarzy zaleca producent (podjęcie decyzji o ilości czasu trzymania produktu myślę, że powinno zależeć od każdego z nas). Jak pisałam wyżej, po zdjęciu produktu z twarzy bardzo dużo esencji jest jeszcze na skórze; warto ją pozostawić do wyschnięcia, lekko wklepując resztki. Akurat w tym przypadku esencja nie pozostawia żadnego rodzaju filmu na skórze, co zdarza się często przy produktach innych marek (ale co akurat mi nie przeszkadza).
Efektem nałożenia tej maski jest bardzo mocno nawilżona, ukojona i wygładzona cera, czyli taka, jaką lubię. Skóra jest miękka, jędrna, o jednolitym kolorycie i rozluźniona, bez uczucia ściągnięcia, podrażnienia, czy tej chęci nałożenia czegoś bardziej nawilżającego, która pojawia się po konkretniejszym myciu, co sprawia, że według mnie aplikacja produktu jest dobrym pomysłem po peelingu czy umyciu twarzy szczoteczką soniczną, szczególnie w wypadku skór wrażliwszych (dzięki czemu składniki wchłoną się jeszcze lepiej i głębiej). Co więcej, efekt ten utrzymuje się jeszcze kolejnego dnia, a makijaż bardzo długo wygląda bardzo ładnie i świeżo.
Uważam, że ten produkt marki Mediheal (i nie tylko ten) jest doskonałym uzupełnieniem pielęgnacji (ale nie zastąpią regularnego i mocnego nawilżania) i czymś, co da coś dobrego każdej cerze – te bardziej tłuste znajdą tu dodatkowe zmatowienie i porcję składników działających na powstawanie wyprysków i regulację pracy gruczołów łojowych, ale także – łącznie z normalnymi i suchymi – znajdą tutaj dodatkowe odżywienie, intensywne nawilżenie i lekkie wzmocnienie bariery hydrolipidowej.
Zalety:
- wydajność - ilość esencji
- maska jest dobrze przycięta i bez problemu przylega do twarzy
- skład pełen ciekawych składników
- efekty - zarówno te natychmiastowe, jak i fakt, że utrzymują się dłużej
- cena
- produkt nałożony na twarz skutecznie relaksuje
Wady:
- esencja skapuje z produktu i może to być nieco irytujące
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie