Inglot Lab, Revitalizing Night Serum Rewitalizujące serum na noc

Gdybym kupiła to serum w cenie regularnej to była by to największa porażka w moim życiu. Na szczęście ktoś mądry wymyślił coś takiego jak próbki. Zaczynając od konsystencji tego produktu to jest ona tragiczna jakby woskowo-maziowa.Ma kolor żółty,na buzi rozprowadza się ciężko i tępo. Tuż po nałożeniu buzia dość mocno się klei.Produkt ma też okropny zapach i już samo to odstrasza. Po dwóch tygodniach używania nie zauważyłam żadnego efektu wygładzenia zmarszczek czy napięcia skóry. Oczywiście muszę wspomnieć jeszcze o mega wygórowanej cenie tego produktu która nijak się ma do jakości. Uważam że dużo lepiej na mojej dojrzałej cerze sprawdzają się tanie olejki do twarzy bo tu przynajmniej widać efekty już po kilku użyciach

Nie spodziewałam się efektów wow. A tu jednak. Serum spełnia wszystkie obietnica Ce producenta. Jestem zachwycona. Konsystencja: 5, maziowa, mocno wodnista, taka jakby woskowa. Ale bardzo wygodna. Aplikacja: 5, wchłanianie w miejscu nałożenia dlatego trzeba równomiernie nakładać. Wystarczy odrobinka. Nie podrażnia. Rewelacyjne nawet pod oczy. Działanie: 5, skóra jest widocznie ujędrniona, zmniejszone zmarszczki. Rano moje worki pod oczami zniknęły!!!! Nic tak nie zadziałało. Zapach: 2, niezbyt przyjemny. Ale jest działanie. Wydajność: 5 Ogólnie: uważam że zasługuje na 5 bo działa

1. Żółty "nieapetyczny" kolor, nietypowy w kosmetykach, co tym bardziej odstrasza i budzi podejrzenie. 2. Okropny, stęchły zapach. 3. Brak jakichkolwiek efektów. 4. Dobrze się rozprowadza i jest dość wydajny. Nie wiem jak inni, ale ja, wydając znaczną kwotę na kosmetyk, tylko oczekuję od niego skutecznego działania, ale również zadbania o mnie "całościowo", muszę się czuć "jakby luksusowo", nakładanie go ma być przyjemnością a nie przykrą czynnością. Kosmetyki, które po prostu śmierdzą, lądują u mnie od razu w śmietniku. Choćby kosztowały majątek i działały cuda. Tutaj akurat również tych cudów brakuje. Nie polecam.

Miałam bardzo dużo obiekcji wobec tego serum. No bo Inglot, maska kolorowa, nagle wyjeżdża z kosmetykiem pielęgnacyjnym i to jeszcze w takiej cenie? To musi być bubel. Jednak namówiona, zaczęłam stosować około 2 razy w tygodniu na noc i muszę przyznać, że efekty naprawdę są niezłe. Cera jest ewidentnie uspokojona, koloryt jest wyrównany, nie ma efektu jakiegoś dogłębnego nawilżenia lub zmiękczenia (to nie to samo co po maseczkach mocznikowych/z kwasem hialuronowym), ale mam wrażenie, że wygląda się znacznie młodziej. Przy regularnym stosowaniu faktycznie delikatnie wygładza jakieś drobne zmarszczki (u mnie zaczynają się pokazywać mimiczne wokół oczu - nie wiem jak serum poradziłoby sobie z głębszymi bruzdami). Jednocześnie nie ma żadnych przykrych niespodzianek w postaci podrażnień czy wyprysków, serum ma lekką konsystencję, szybko się wchłania i po kilku sekundach można zabezpieczać się dodatkowo kremem lub olejkiem. Buteleczka wygodna, z pompką, więc dystrybucja kosmetyku higieniczna. Z drugiej strony jest nieprzezroczysta i nie widać, ile serum jeszcze zostało. Ciężko też wydobyć produkt do końca opakowania. Nie podoba mi się zapach - jest gorzkawy, przypomina mi proch strzelniczy (a raczej jedne z perfum Etat Libre D'Orange, Fin du Monde, gdzie w nutach był właśnie proch). No nie jest to aromat, który z radością witam na skórze przed pójściem spać. Myślę, że poniżej tej ceny da się znaleźć tańsze zamienniki, ale jeśli ktoś ma fantazję wydać ok. 150 zł, to nie będzie to zły zakup. Sama bym nie kupiła, ale póki mogę używać czyjegoś opakowania, to jestem zachwycona. :D